poniedziałek, 27 października 2014

Corina Bomann - Wyspa Motyli


Tytuł: Wyspa Motyli
Autor: Corina Bomann
Wydawnictwo: Otwarte, 2013
Przekład: Paulina Filippi-Lechowska
Strony: 464

Wielokrotnie powtarzałam, ze nie lubię odkładać niedoczytanych książek. Zawsze wtedy mam dziwne uczucie pustki, w końcu nie po to zaczynam czytać, aby ot tak porzucić opowieść w połowie. Czasami jednak po prostu nie jestem w stanie czegoś przeczytać do końca. Po prostu patrzę na literki i zastanawiam się, co autor miał na myśli, bądź dlaczego wszystkim się to podoba, tylko nie mi?  Patrząc po ocenie tej książki na LC, powinnam być niemalże zachwycona tą lekturą. Przykro mi, ale nie. Nie dałam za nią na szczęście dużo, kupiłam ją bowiem z gazetą za niecałe dwanaście złotych, co tak naprawdę osłodziło mi gorycz po rozczarowaniu tą lekturą.

Diana to wzięta prawniczka. pewnego dnia dowiaduje się, że jej mąż ją zdradza. W tym samym czasie Emmely, jej ciotka ma kolejny uraz i możliwe jest, że nie przeżyje kolejnych dni. Bez słowa, Diana pakuje swoje rzeczy i wyjeżdża do Anglii. Na łożu śmierci ciotka wyjawia jej, że ich rodzina skrywa wielką tajemnicę, a kobieta musi ją odkryć kawałek po kawałku. Wyjeżdża zatem na Cejlon, gdzie próbuje rozwikłać zagadkę...

Co mam do zarzucenia "Wyspie Motyli"? Właściwie to, mówiąc kolokwialnie, że jest nudna, jak flaki z olejem. W tej książce niemalże nic się nie dzieje! Czytałam o kolejnych poczynaniach naszej wziętej prawniczki i w sumie... nic, kompletnie nic. Z natury jestem wścibska, więc powinnam rzucić się na tą książkę i jej nie odkładać, aby dowiedzieć się, cóż to za wielka tajemnica i klątwa ciąży na tej rodzinie, jednak autorka ani trochę nie wzbudziła we mnie instynktu detektywa. Czytałam po dwie, trzy strony i odkładałam ją na półkę, by znów po pół godziny do niej wrócić. Po tygodniu męczarni stwierdziłam, że to jest gra nie warta świeczki.

Historię poznajemy poprzez opis poczynań Diany oraz poprzez opis życia Grace i Victorii, dwóch sióstr, z których Grace była prapraprababką prawniczki. Doprowadzało mnie to do szału, wolałabym abyśmy poznawali całą tajemnicę łącznie z główną bohaterką. Cóż to za przyjemność, kiedy my dowiadujemy się więcej, niż sama zainteresowana? Nie wiem, może Wam coś takiego pasuje, ale mi ani trochę. Czy zżyłam się z jakąkolwiek bohaterką? Ani trochę. Jak dla mnie jedynie Grace miała odrobinę charakteru, pozostałe były w sumie wciśnięte po to, aby było. Diana to jedna z takich postaci, których nie lubię. Czemu? Bo zachowuję się irracjonalnie. Kobieta ma prawie czterdzieści lat, a do tego jest prawniczką, a kiedy okazało się, że mąż ją zdradza po prostu uciekła, nawet z nim nie rozmawiając. Dianą targały emocje, rozwaliła cały pokój ze złości, by później się okazało, że po prostu uczucie między nimi wygasło. Mi się wydaje, że gdyby nic do niego nie czuła, nie zachowałaby się jak furiatka i nie wzbudziłoby to w niej takiego gniewu.

Co jeszcze mi się nie podobało? Wiele rzeczy, brakłoby mi miejsca, aby wszystko spisać. Myślę, że muszę też wytknąć sposób, w jaki autorka opisywała kolejne podpowiedzi. Nie podobało mi się to, że lokaj rodziny, pan Green, podkładał wskazówki. Wolałabym nie być w to wtajemniczona, kompletnie mi to nie pasowało. Do tego czułam się tak, jakby autorka musiała prowadzić mnie za rączkę i nie pozwoliła samej odkrywać zagadki. Ponadto wiele czytelniczek rozpisywało się na temat pięknych, malowniczych opisów. Cóż, ja ich nie zauważyłam.

Mimo iż uważam, że książka jest słaba, a nawet gorsza, są też plusy.  Właściwie jeden. Na początku pani Bomann zadbała o tajemniczy, niemalże fantastyczny klimat książki. Przez chwilę czułam się, jakbym zatopiła się w ten świat, jakby rodzinny sekret pochłonął i mnie. Niestety, nie trwało to długo. Dość tego narzekania. Nie chciałam tak bardzo skrytykować tej książki, jednak naprawdę nie znalazłam w niej wiele do zachwalenia... Może Wam się spodoba, jednak w moim odczuciu szkoda marnować na nią czas.

sobota, 25 października 2014

Jeaniene Frost - Jedną nogą w grobie

Seria: Nocna Łowczyni, tom II
Tytuł: Jedną nogą w grobie
Autor: Jeaniene Frost
Wydawnictwo: MAG, 2011
Przekład: Anna Reszka
Strony: 392

Cat Crawfield, półwampirzyca i morderczyni nieumarłych pracuje teraz jako agentka specjalna dla rządu. Nadal nie zrezygnowała ze swojego hobby, czyli mordowania złych wampirów i ghuli. Minęło cztery lata odkąd ostatni raz widziała Bones'a. Okazuje się jednak, że Cat, Ruda Kostucha, staje się obiektem łowów płatnych zabójców i tylko on może jej pomóc...

Pierwsza część bardzo mi się podobała. Oczywiście, że zaopatrzyłam się we wszystkie wydane w Polsce egzemplarze, ale teraz się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam. Jedną noga w grobie wzbudziła we mnie skrajne emocje, od zniesmaczenia po rozbawienie. Kiedy w pierwszej części Cat była zwykłą dziewczyną, tak w tej stała się zwykłą, niezwyciężoną zabijaką. Rozumiem, że autorka chciała pokazać, jaką transformację przeszła główna bohaterka, jednak do mnie to nie przemawiało. Wiele razy powtarzałam, że lubię twarde babki, ale nie takie. 

Relacja Bones-Cat też straciła na wartości. Ta chemia, którą wyczułam czytają pierwszą część, w tym momencie zamieniła się w coś wulgarnego, opartego tylko na jednym. Wiele razy powtarzali sobie, że się kochają, ale brakło mi tego czegoś. Sceny erotyczne, właściwie jedna scena erotyczna, była dla mnie przesadzona i niesmaczna. No, ale są gusta i guściki. Myślę, że autorkę trochę poniosło...

Postacie drugoplanowe były słabo widoczne. Byłoby miło, gdyby Jeaniene Frost poświęciła trochę więcej Tate'owi, albo Juanowi. Relacja z Noah była dodana jakby z musu, aby wszystko się ładnie układało. Nawet o kocie było za mało! Denise, przyjaciółka Cat była tylko tłem powieści, która pojawiła się tylko po to, aby autorka mogła wepchnąć spotkanie Bones'a z naszą agentką.

A teraz kilka słów na obronę tej książki. Akcja brnie do przodu, nieustannie coś się dzieje, nie ma żadnych przestojów. Czyta się ją niesamowicie szybko, skończyłabym ją w dwa wieczory, gdybym się troszeczkę nie rozleniwiła. Dodatkowo Bones... nie dziwię się, że Cat tak bardzo za nim szalała. Bawiłam się przednie, gdy przystojny wampir spotykał się z matką półwampirzycy. Te ich kłótnie były interesujące.

Po następną część też sięgnę, skoro już ją kupiłam. Myślę jednak, że muszę zrobić sobie przerwę od tego typu książek, gdyż mój mózg jest zdecydowanie przeładowany niewymagającą lekturą o zjawiskach paranormalnych. Potrzebuję teraz prawdziwego, klasycznego fantasy...

niedziela, 19 października 2014

Wyniki konkursu

Zgodnie z obietnicą, dzisiaj pojawiają się wyniki konkursu urodzinowego. Zgłosiło się 11 osób, za co wszystkim serdecznie dziękuję. Jest mi niezwykle miło, że poświęciliście chwilę czasu, aby wziąć udział w zabawie. Wasze odpowiedzi były zaskakujące, zabawne i ciekawe. Niestety zwycięzca może być tylko jeden, ale uwierzcie mi, że gdybym tylko mogła, nagrodziłabym wszystkich! Nie przedłużając dłużej...

Zwycięzcą zostaje...

Amalia Grace!



To, jak bronisz Geralta zasługuje na uznanie i myślę, że byłby Ci za to bardzo wdzięczny. Nie mogłam przejść obok Twojej odpowiedzi obojętnie. :)

piątek, 17 października 2014

Maureen Lee - Matka Pearl

Tytuł: Matka Pearl
Autor: Maureen Lee
Wydawnictwo: Świat Książki, 2012
Przekład: Ewa Morycińska-Dzius
Strony: 368

Matkę Pearl kupiłam w Biedronce za bezcen. Od tego czasu leżała sobie na półce i leżała, bo jakoś bałam się po nią sięgnąć. Rzadko czytam tego typu literaturę, gdyż zwykle mnie najzwyczajniej w świecie nudzi. Książkę tą przeczytałam jednak szybko, nawet bardzo, ale czy wzbudziła we mnie jakieś emocje? Chyba nie... Na pewno mnie zaskoczyła. Ale do rzeczy.

Amy i Barney tuż przed wojną zakochują się w sobie bez pamięci. Biorą ślub, jednak młody mężczyzna zgłasza się do wojska. Po jego powrocie żona nie poznaje człowieka, za którego wyszła. Barney zostaje zamordowany, a Amy trafia do więzienia, a jej córką zajmują się najbliżsi. W roku 1971 po odbyciu wieloletniego wyroku kobieta wychodzi na wolność. Wszyscy na nią czekają. Okazuje się, że więzienie nie zmieniło Amy i nadal jest tą samą uroczą kobietą. Co tak naprawdę wydarzyło się w domu rodziny?

Książka napisana jest w sposób, który mi nie odpowiadał. Na przemiennie poznajemy losy Pearl, córki Amy, w narracji pierwszoosobowej, oraz samej Amy, Barneya i całej reszty w narracji trzecioosobowej. Przyznam się szczerze, że przez to czasami się gubiłam. Przez większość czasu ponadto miałam wrażenie, że jest to książka o niczym. Czułam się, jakbym czytała pamiętnik nastolatki w stylu "byłam tutaj i zrobiłam to, a potem poszłam tam i zrobiłam tamto". 

Styl językowy autorki jest bez zarzutu. Matkę Pearl czytało się bardzo szybko, nie wciągnęła mnie jednak. Każdą kolejną stronę czytałam z obojętnością. Cokolwiek się nie działo, przyjmowałam to bez emocji. Nawet sytuacje, które powinny mnie szokować, nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia. Myślę, że pani Lee średnio wychodzi granie na odczuciach czytelnika. Amy mnie denerwowała i szczerze to nie rozumiem, jakim cudem mogła być ulubienicą wszystkich dookoła. Dopiero, kiedy wyszła z więzienia moja antypatia trochę minęła. Co do Pearl? No cóż, kolejna bezbarwna osóbka, która sama do końca nie wie, czego chce, dopóki jej ktoś nie podstawi tego pod nos. Postaci drugoplanowych jest od groma i wstyd się przyznać, ale nawet nie zapamiętałam ich imion. Z żadną z nich, ani główną, ani poboczną, nie potrafiłam się utożsamić, gdyż były, moim zdaniem, kiepsko zarysowane. Wątek miłosny Pearl był dla mnie płaski i rozgrywał się zupełnie, jakby gdzieś poza nią.

Zakończenie sprawiło, że moja ocena wzrosła o dwie gwiazdki. To był jeden, jedyny moment, w którym zostałam poruszona, a moja szczęka opadła. Czy polecam? Jedynie tym, którzy lubują się w takim gatunku książek. Myślę, że jeśli nie przepadacie za taką tematyka tylko się wynudzicie.

niedziela, 12 października 2014

Eleonora Ratkiewicz - Tae ekkejr!


Seria: Najliss, tom I
Tytuł: Tae ekkejr!
Autor: Eleonora Ratkiewicz
Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011
Przekład: Ewa Białołęcka
Strony: 360


Nigdy nie był niedźwiedziem - szerokim w barach, potężnie zbudowanym wojownikiem, jak jego ojciec. Z dzieciaka wyrósł dziki kot. Lampart - chudy, muskularny, gibki i zuchwały. Tylko włóczęgą pozostał jak dawniej. Nic nie poradzisz na to, że książę Lermett najlepiej czuje
się nie w zamkowej bibliotece, sali tronowej, nawet nie na placu szermierczym, a w drodze.

I właśnie w drodze się poznali. Enneari szedł tak, jak oddychał: lekko, miarowo, prężnie. Niewiele rzeczy jest przeszkodą dla elfa. Ale zabić go można.

Tae Keruin - Umieram! 
Tae Ekkejr - Nie umrzesz!

Teraz elf ma dług do spłacenia. I to go martwi. Nawet nie podejrzewa, że los już szykuje okazję do rozrachunku. Niejedną. I niejedną do zaciągnięcia nowych zobowiązań.

Bo śmierć już idzie ich tropem. I nic już nie będzie jak dawniej.


To, że jestem fanką fantasy, jest aż nazbyt oczywiste. W końcu zaczytuję się głównie w pozycjach z tego gatunku. Jest jednak jedna rzecz, która mnie boli, mianowicie mamy teraz dobę książek z akcją w klimatach post apokaliptycznych, a nawet w dzisiejszych czasach. Po prostu okazuje się, że ktoś ma jakieś zdolności paranormalne, nadprzyrodzone, albo jest wampirem, wilkołakiem i te pe, i te de. Do tego wszystko okraszone jest trójkątem miłosnym, bo główna bohaterka jest taka boska, że każdy chce ją mieć. A ja kocham książki osadzone w klimatach średniowiecznego fantasy, gdzie przysadziste krasnoludy narzekają na smukłe elfy, pomiędzy pałętającymi się między nimi niziołkami, a w tym wszystkim są ludzie i inne bajeczne stwory. Dlatego cieszę się, że odkryłam Tae ekkejr!

Po pierwsze - okładka. Czyż nie jest genialna? Za każdym razem, gdy łapałam książkę w dłonie, oglądałam ją z namaszczeniem. Właśnie takie grafiki uwielbiam. Czego można się po niej było spodziewać? Właściwie nie wiedziałam, nie nastawiałam się na nic, bo nic nie mogłam wywnioskować. Jednak lektura wciągnęła mnie już od pierwszych stron i śledziłam ją niemal z otwartą buzią, co swoją drogą musiało wyglądać dość zabawnie. Bałam się, że znów zostanę zaatakowana niezdecydowaniem oraz głupimi problemami wymyślonymi na siłę, ale nie, nic z tych rzeczy. W zamian za to otrzymałam piękną opowieść o przyjaźni.

No właśnie, o przyjaźni. Ale nie takiej zwykłej, od kołyski, ale takiej prawdziwej, na śmierć i życie. Cóż jest w tym dziwnego, zapytacie, a ja Wam odpowiem, że to, iż Enneari oraz Lermett są z dwóch różnych światów. Arien to elf, a Lermett to książę Najlissu. Jest to zderzenie się tak różnych kultur, jak ogień i woda. Na samym początku żaden z nich nie wiedział, jak się wobec siebie zachowywać, jednak nie przeszkodziło im to pokochać się, tak jak tylko prawdziwi przyjaciele potrafią. Spotkali się przypadkiem, książę uratował elfowi życie, przez co zostali związani długiem.

Fabuła książki nie jest wyjątkowa. Jest zwykła i prosta. Nie ma tutaj szarych barw, a raczej wszystko jest czarno-białe. Zły bohater to zły bohater, a dobry to dobry. Czy to jednak przeszkadza w czytaniu? Otóż, moi drodzy, absolutnie nie. Wręcz przeciwnie. Po ilości książek, w których miłość gra główne skrzypce, miło było sięgnąć po taką lekturę. Nie mogę powiedzieć, aby była lekka, bo wcale nie była. Pewne fragmenty czytało mi się bardzo ciężko, a niektórych nawet nie zapamiętałam, ale nie ujmowało to wartości książki. Eleonora Ratkiewicz uraczyła nas ogromną ilością wewnętrznych monologów, co nie każdy lubi, mi to jednak ani trochę nie przeszkadzało, bo mogłam wejść w umysł głównych bohaterów. Sprawiło to, że byli dla mnie niemal rzeczywiści, przez co bardzo ich polubiłam. Poczucie humoru pani Ratkiewicz bardzo mi pasowało. Zaśmiewałam się do łez, kiedy Arien i Lermett nie potrafili się ze sobą dogadać, kiedy jeden obrażał się na drugiego... 

Wydaje mi się, że książka pisana było głównie z myślą o młodych czytelnikach, którzy dopiero wkraczają w świat fantasy, ale dorosły osobnik również odnajdzie w niej coś dla siebie. Bardzo brakowało mi przygodowej fantastyki, gdzie bohaterowie ganiają z mieczem i łukiem. Jeśli lubicie taki gatunek, to bez zastanowienia sięgnijcie po tą pozycję.

Małe ogłoszenie


Przepraszam Was, że nadal nie odwiedzam często Waszych blogów. Kiedy moja maszynka wróci do żywych, od razu nadrobię zaległości. Teraz korzystam z uprzejmości mojej mamy i raz w tygodniu staram się zajrzeć do każdego z Was.

czwartek, 9 października 2014

Kiera Cass - Jedyna

 Seria: Selekcja, tom III
Tytuł: Jedyna
Autor: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar, 2014
Przekład: Małgorzata Kaczorowska
Strony: 320

America wraz z innymi dziewczętami utrzymuje się w ścisłej czołówce Eliminacji. Walka trwa nadal, a ona jest największą faworytką do tytułu księżniczki i zdobycia korony. Na drodze staje jej jednak król, który żywi do niej nienawiść. Tymczasem rebelianci stają się co raz bardziej śmiali. America ma plan, jednak czy uda przekonać się jej do niego Maxona?

Przyznam się szczerze, że ta część wypadła chyba najlepiej ze wszystkich. Coś w końcu zaczyna się dziać, jakaś akcja, która trzyma w napięciu. Frakcja północna w końcu  się pokazuje i, powiem szczerze, zaskakiwać. America w pewnych momentach jest równie irytująca, ale bardzo ją polubiłam w tym tomie. Pokazała na co ją stać, pokazała, że nadaje się na królową.

Było wiele fragmentów, które zostały poucinane w połowie. Autorka tylko je zarysowała, w zasadzie nie wiem po co, skoro i tak nie próbowała niczego wytłumaczyć, a przydałoby się. Książka nabrałaby jeszcze większego smaczku. No i Kiera Cass postanowiła nas zaszokować, bo nawet zdarzyło się jej kogoś uśmiercić... niekoniecznie mi się to podobało, ale miało sens.

Trójkąt Ami, Maxon i Aspen Kiera Cass rozwiązała w taki sposób, jakby o tym całkiem zapomniała i przypomniała sobie przy samym końcu. Oczywiście to, jak się to skończy było do przewidzenia, ale moim zdaniem, mogła włożyć w to więcej emocji. Poza tym nie podobało mi się, że Ami cały czas nie chciała zwierzyć się ze swoich uczuć Maxonowi. Nie sądzę by była na to zbyt dumna, raczej się po prostu bała. Co do niezdecydowania miłosnego Americi, uważam, że ten trójkąt był zupełnie niepotrzebny. Aspen był gdzieś tam, zupełnie obok, znów jako tło powieści. Jak dla mnie obeszłoby się bez takich zawirowań i też można by było stworzyć świetną historię.

Wiem, że więcej marudziłam, niż chwaliłam, ale uwierzcie mi: naprawdę podobała mi się ta część. Przeczytałam ją tak, jak poprzednie, czyli jednym tchem. Była dla mnie o wiele lepszą rozrywką i potrafiła trzymać w napięciu. Co do całej serii... ze swojej strony polecam ją wszystkim paniom. Która z nas nie chciałaby prze chwile żyć jak księżniczka? Myślę, że seria Selekcja nam to w pewien sposób umożliwiła.

sobota, 4 października 2014

S.C. Stephens - Swobodna [przedpremierowo]

PREMIERA 22 PAŹDZIERNIKA 2014

Tytuł: Swobodna
Autor:




Przyznam się szczerze, że po lekturze Bezmyślnej miałam pewne obawy co do Swobodnej. Bałam się, że Kiera znów będzie zachowywać się jak idiotka, krzywdząc wszystkich dookoła. Cóż, na samym początku nadal wyciekała z niej dziewczynka, która udawała kogoś, kim nie jest. Nadal rumieniła się, na słowo na S, chociaż wcale taka grzeczna nie była. Kiera jednak w trakcie tej książki uczyła się siebie, dojrzewała i doroślała, dlatego teraz spoglądam na nią nieco przychylniejszym okiem. Ponadto Kiera uczy się żyć dla siebie, a nie dla kogoś. Przecież życie nie polega na tym, że pełnym się jest tylko, gdy druga połówka jest obok i nie kończy się wtedy, kiedy on/a wyjeżdża.

Ta część traktuje o zupełnie czymś innym, niż trójkąty miłosne, jest dojrzalsza i porusza tematy, które są ważne dla wielu osób będących w związku. Jest to kwestia zaufania. Kiedy ludzie, którzy się kochają, nie ufają sobie, czy coś z tego będzie? Ponadto, kiedy związek zaczyna się tak naprawdę od zdrady, czy jest w stanie przetrwać próbę czasu? Wydaje mi się, że Kiera nadal szukała sobie problemów na siłę, jednak już trochę mniej. Za to Kellan otaczał się murem, a każdą cięższą dyskusję próbował zastąpić seksem. Mimo to był słodki. Był tak słodki i kochany, że niemal zazdrościłam tej dziewczynie, że to właśnie ją obdarzył uczuciem. Niestety, był tak idealny, że nie uwierzyłabym, iż ktoś taki mógłby żyć w prawdziwym życiu, a to jest lekki minus. W końcu ja lubię postacie, które mogę sobie wyobrazić stojące obok mnie.

W tej części autorka postanowiła skupić się także na wątku Anny i Griffina, który swoją drogą, bardzo mnie zaskoczył. Kiera troszkę mnie drażniła swoim podejściem do tego rockmana. Sama nie była cnotką, a potępiała go niemal za wszystko (za pewne rzeczy oczywiście, że mu się należało). Z kolei ja polubiłam tego chłopaka, ma spaczone poczucie humoru, tak samo jak i ja i myślę, że świetnie bym się z nim dogadała.

Podsumowując, tę część wszystkim polecam. Na początku ciężko jest przebrnąć przez nudne opisy codziennego życia (które zdarzyło mi się opuścić), później akcja się rozkręca i wszystko staje się ciekawsze. W pewnych momentach trzyma w napięciu, bo nie wiadomo co zrobi Kellan, lub co zrobi Kiera. Porusza jakąś strunę w środku nas, gra na duszy i uczuciach. Tym razem pani Stepehns zaserwowała kawałek bardzo dobrego romansu.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Bussines&Culture oraz wydawnictwu MUZA

środa, 1 października 2014

Podsumowanie września

Stało się. Październik nadszedł wielkimi krokami, przynosząc ze sobą nowy rok akademicki i jesienną słotę. A przy okazji zepsuty komputer. Muszę więc na razie korzystać z mojego przedpotopowego netbooka, który, swoją drogą, nie ułatwia mi współpracy. Niemniej jednak służył mi wiernie całe studia, więc nie mogę na niego tak narzekać. Wrzesień był dla mnie bardzo udanym miesiącem, bowiem nadrobiłam większość czytelniczych zaległości. 


Przeczytanie książki: 10

 Jedyna 
Swobodna


Ilość stron: 4059
Obserwatorów: 119 (przybyło 14!:)
Najciekawsza książka: Nie potrafię zdecydować... ;)
Najgorsza książka: Tsunami

Przy okazji przypominam o moim konkursie urodzinowym

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...