niedziela, 26 kwietnia 2015

S. C. Stephens - Niepokorna

Tytuł: Niepokorna
Autor: S. C. Stephens
Wydawnictwo: Akurat, 2015
Pierwsze wydanie: 2013
Przekład: Joanna Grabarek
Gatunek: Romans
Strony: 652

Ogromny, całkowicie niespodziewany sukces, jaki odniósł Kellan ze swoim zespołem, wbrew pozorom sprawia nie tylko radość, lecz także problemy. Kiera i Kellan muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ich miłość przetrwa trudną próbę, jaką jest życie w blasku fleszy i w centrum zainteresowania fanów, a zwłaszcza fanek. W dążeniu do szczęścia przyjdzie im zmierzyć się z ludzką podłością, chciwością i nieuczciwością. Światem rozrywki rządzi tylko jedno prawo – prawo zysku. Czy oznacza to konieczność rezygnacji z ideałów i szlachetnych celów? Czy dwoje młodych ludzi będzie musiało złożyć łączące ich uczucie na ołtarzu bezwzględnego show-businessu?
opis z okładki

Nie jestem romantyczką. Nie robią na mnie wrażenia łzawe historyjki, okraszone dużą ilością słodyczy. Nie oznacza to też, że unikam romansów, wręcz przeciwnie. Lubię, kiedy historia zawiera wątki miłosne, ale tylko takie, które są poprowadzone dobrze, takie które są dojrzałe. Taką książką, niestety, na pewno nie jest Niepokorna, która mnie całkowicie rozczarowała. Ilość wylewającego się z każdej strony cukru doprowadzała mnie do ataku hiperglikemii i byłam niemalże pewna, że jeszcze jedno słowo "cudowny" i "seksowny", a zwrócę wszystko, co jadłam przez tydzień. Na szczęście obyło się bez wymiotów, a skończyło się na lekkim niesmaku.

Myślę, że historia Kiery i Kellana powinna zakończyć się na Bezmyślnej. Z perspektywy czasu, mimo iż pierwszy tom cyklu nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, dochodzę do wniosku, że był on najciekawszym. Był najbardziej emocjonującym, uczucia tych dwojga atakowały czytelnika, Kellan i Kiera byli pełni pasji. W Niepokornej właściwie nie było zbyt ciekawej historii, nie było emocjonujących momentów, nie działo się prawie nic ciekawego. Problemy, które stworzyła autorka były dla mnie sztuczne i naciągane, a Kiera i Kellan jakby wyjęci z bajek Disneya.

Kellan stał się w końcu gwiazda rocka, cóż, było to do przewidzenia. Każda kobieta nadal pragnęła go mieć, bo jest on w końcu najprzystojniejszym mężczyzną na świecie, a potulna Kiera przestała się o to denerwować. W końcu była dumna z tego, że jej cudowny mężczyzna wzbudza takie zainteresowanie. Tak bardzo, że aż usunęła się w cień i, mimo tego, że była główną bohaterką oraz narratorką powieści, stała się zwykłym tłem dla całej historii. Tak bardzo próbowała udowodnić, że nie jest nikim specjalnym, że w końcu jej się to udało i stała się po prostu nijaka. Równie dobrze cała historia mogła być o Blagierach, gdyż to i tak oni byli ustawieni na świeczniku.

Relacje Kellana i Kiery opierały się głównie na seksie. Nie było tutaj za wiele sytuacji, w których mogli udowodnić swoją miłość,  bowiem fabuła powieści na to nie pozwalała. Głównym wątek opierał się na tym, że seksowna piosenkarka Sienna Sexton stworzyła wokół Kellana i siebie szum. Zrobiła to w najprostszy możliwy sposób - udawała, że seksowny gwiazdor rocka i ona są parą. A Kiera potulnie się na to zgadzała. Fabuła tej książki była po prostu tak infantylna i głupia, że byłam gotowa odłożyć powieść w kąt i nigdy więcej do niej nie wrócić, ale zaparłam się w sobie i brnęłam dalej. Opisy miłosnych igraszek Kiery i Kellana w pewnym momencie zaczęły budzić mój niesmak. Ileż razy można opisywać coś dokładnie tak samo? Najwyraźniej dużo. Zbyt dużo jak na mój gust. Poza tym, główna bohaterka nadal rumieniła się przy każdym słowie na "s", co było po prostu irracjonalne, bo nie miała problemu kochać się ze swoim "mężem" w autokarze pełnym rockmanów. Irytowało mnie ponadto podkreślanie na każdym kroku, że Kiera i Kellan są małżeństwem, jakby to miało największe znaczenie w ich relacji. Co do stylu powieści również mam wiele do zarzucenia. Język był zbyt prosty, jakby książkę pisała bardzo niedoświadczona osoba.

Wbrew pozorom książka ta nie była pozbawiona zalet. Na pewno dużym plusem jest to, że powieść czyta się niezwykle szybko. Jest idealną pozycją po męczącym dniu, kiedy ktoś nie może się skupić na ambitnych powieściach. Ponadto cała plejada pobocznych postaci, o wiele ciekawszych, niż główni bohaterowie, jest sporym smaczkiem. Z wypiekami na policzkach śledziłam losy relacji Anny, siostry Kiery i gitarzysty, Griffina. Podsumowując, nie ma takiej możliwości, bym kiedykolwiek wróciła do tej powieści. Bardziej mnie zmęczyła, niż sprawiła, że czułam się usatysfakcjonowana lekturą. A szkoda, bo książka miała potencjał.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Marcin Mortka- Miasteczko Nonstead

Tytuł: Miasteczko Nonstead
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2012
Gatunek: Horror
Strony: 297

Młody pisarz, Nathan McCarnish przybywa do miasteczka Nonstead. Po napisaniu swojej debiutanckiej powieści i odejściu ukochanej Fiony, postanowił wrócić do miejsca, gdzie przeżył z tą kobietą tyle wspaniałych chwil. Nie dane mu jednak będzie nacieszyć się spokojem, gdyż w tym mieście nic nie jest takie, na jakie wygląda...

Kiedy sięgam po powieść mojego ulubionego autora, zawsze obawiam się, że tym razem się rozczaruję, że autor nie przeskoczy poprzeczki, którą sam sobie ustawił. Takie same obawy miałam, gdy sięgałam po Miasteczko Nonstead, gdyż Marcin Mortka to jeden z tych pisarzy, po którego twórczość sięgam najchętniej. Jak do tej pory, jego powieści robiły na mnie ogromne wrażenie i nie pozwalały mi nawet na chwilę odetchnąć W książka jego autorstwa po prostu nie znalazłam ani grama nudy. Muszę nadmienić, że pan Marcin Mortka świetnie radzi sobie w pisaniu fantastyki, ale czy udźwignął gatunek, jakim jest horror? O tak.

Pan Mortka to niezwykle utalentowany pisarz, o którym, moim skromnym zdaniem, jest zdecydowanie za cicho. Jego książki, jak już wspomniałam wcześniej, wywierają na mnie za każdym razem ogromne wrażenie. Jednak nic nie przygotowało mnie na to, co dostałam podczas lektury Miasteczka Nonstead. Jest to ogromna dawka grozy, mrocznego klimatu i świetnej, oryginalnej historii. Nie ma przerw na nudę, autor unika niepotrzebnego rozwlekania tekstu, byleby tylko zapchać jakąś dziurę. Nie ma także przesadnych opisów, ale książka nie jest ich wcale pozbawiona. Wszystko jest skompensowane tak, abyśmy nie mogli nawet zaczerpnąć tchu.

Wspomniałam o klimacie powieści, teraz opiszę go dokładniej. Autor stworzył obraz małego miasteczka, w którym każdy udaje, że wszystko jest w porządku, a każdą anomalię zbywa i uśmiechając się szeroko, odpowiada, że nic podobnego nie miało miejsca. Mrok wylewa się ze stron, sprawiając, że serce albo zamiera, albo przyspiesza bijąc jak oszalałe. Dawka napięcia, którą zaserwował pan Marcin w swojej powieści, przekracza o kilka kresek dozwoloną, jednak właśnie to mnie do tej książki przyciągało. Z zachłannością dziecka, które zajada słodycze z miejscowej cukierni, pożerałam Miasteczko Nonstead, pragnąc wraz z Nathanem rozwiązać zagadkę choroby, która toczyła tę niewielka mieścinę.

Główny bohater, Nathaniel, jest bardzo dobrze wykreowany. Nie był przerysowany, posiadał swoje lęki (jest to właśnie najważniejszy temat tej powieści: strach), wady, ale także mnóstwo zalet. Cechowała go determinacja oraz zwykła, ludzka ciekawość i życzliwość. Ponadto spotykamy Skinnera, miejscowego drwala, który, podobnie jak Nathan, jest postacią bardzo wyważoną. Niektórzy bohaterowie potrafili wzbudzić strach i niepokój. Nie chciałabym spotkać takich w realnym życiu. Przyznam się szczerze, że z każdą sytuacją, która nie należała do "normalnych", zaczynały trząść mi się dłonie. Fabuła powieści jest niezwykle intrygująca. Ludziom w miasteczku odbija, zdarzają im się rożne dziwne wypadki, znikają lub stają się nieobecni duchem. W środku tych wszystkich wydarzeń zjawia się Nathaniel, nie do końca przypadkiem, ale także nie do końca zamierzenie, jednak to całkowity przypadek sprawia, że zaczyna interesować się tym wszystkim.

Zakończenie powieści było dla mnie mistrzowskie. Już w pewnym momencie zaczynałam domyślać się rozwiązania tej zagadki, jednak mylicie się, jeśli uważacie, że powieść jest przewidywalna. Autor zadbał o to, by dostarczyć nam tylu wskazówek, co skutkowało tylko tym, iż całkowicie zbijał nas z tropu. Nie znajdziemy tutaj hektolitrów krwi, ani potworów, czy demonów wyskakujących zza rogu. Autor całkowicie bazuje na stworzonym przez siebie klimacie grozy i zabawia się naszymi emocjami. Powieść polecam, polecam ją wszystkim, którzy uwielbiają się bać, a także i tym, którzy lubują się w twórczości pana Mortki.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Anna Brzezińska - Opowieści z Wilżyńskiej Doliny

Seria: Wilżyńska dolina, tom I
Tytuł: Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
Autor: Anna Brzezińska
Wydawnictwo: Runa, 2011
Pierwsze wydanie: 2001
Gatunek: Fantasy, opowiadania
Strony: 386

Babunia Jagódka, mieszkająca w skromnej chacie na skraju wioski, jest nad wyraz humorzasta wiedźmą. Kiedy ma dobry humor chętnie pomoże, ale kiedy ją ktoś rozsierdzi, najlepiej schodzić z jej drogi. Czasami zabawi się w swatkę, czasami sama skorzysta z uroków wieśniaczych chłopców, ale potrafi też stanąć w obronie jej ukochanej Wilżyńskiej Doliny. Jedno jest pewne, na Babunię Jagódkę należy uważać.

Kiedy książka, zamiast zostać przeze mnie pochłonięta, zawadza mi na stoliku, kiedy zamiast cieszyć się lekturą, potrafię tylko omieść ją wzrokiem i prychnąć z niezadowoleniem, zastanawiam się, czy jest to kwestia nawału zajęć, braku czasu, ogólnego zmęczenia, a może... powód mojej niechęci jest prozaiczny? Może po prostu powieść jest kiepska, nudna, denerwująca? W przypadku zbioru opowiadań Opowieści z Wilżyńskiej Doliny, którą męczyłam niemiłosiernie długo, jak na tak krótką lekturę, doszłam do wniosku, że jest to ta druga opcja. Zapewne zapytacie "dlaczego?", a ja Wam opowiem wszystko od samego początku.

Wszyscy, którzy śledzą mojego bloga na pewno zauważyli, że jestem fantastofilem. Czasami sięgam po inne powieści, jednak to ten gatunek zdobył moje serce, to w nim odnajduję się najlepiej i dostarcza mi on najwięcej przyjemności. Ostatnio także przekonuję się do opowieści polskich autorów, którzy jako miejsce swojej akcji wybierają średniowieczne wioski, pełne wiedźm, rycerzy, ladacznic, młynarzy, piekarzy... nie starczyłoby mi miejsca, aby wszystkich wymienić. Do tego, zazwyczaj, wszystko okraszają szczyptą ironicznego humoru, który po prostu uwielbiam, a przy okazji używają stylizowanej, staropolskiej mowy. Czy jest to przepis na udaną powieść? Mogłoby się wydawać, że owszem, ale w życiu nie wszystko jest takie proste.

Babunia Jagódka to pełna tajemnic wiedźma, która jest obrończynią uciśnionych, mimo swej niechęci do całego świata. Pełna sprzeczności, prawda? Uważam, że jest dość ciekawą bohaterką literacką, z nieznaną przeszłością i przeznaczeniem. To ona jest w epicentrum wszystkich wydarzeń dziejących się w tytułowej Wilżyńskiej Dolinie, jednak nie zawsze Babunia Jagódka jest główną bohaterką opowiadań. Czasami śledzimy losy wioskowej ladacznicy Gronostaj, bądź też młynarzówny Jarosławny i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że opowiadania te są najzwyczajniej w świecie nudne. Autorka potrafiła nakreślić ciekawy początek każdego z nich, by potem zjechać po równi pochyłej w dół. Pod koniec wszystkich historii ziewałam głośniej, niż gdybym czytała powieść w środku nocy. 

Dlaczego uważam, ze ten zbiór opowiadań jest nudny? Może dlatego, że zakończeń większości z nich domyślałam się już na samym początku, do tego autorka z niezwykłym uporem przeskakiwała z jednego wątku na drugi, co sprawiało, że się gubiłam. Musiałam wówczas czytać po kilka razy ten sam fragment, aby w ogóle zrozumieć o czym jest teraz mowa. Dodatkowo nie podobało mi się to, że w niektóre historie zaczynały się z humorem, a kończyły się wzniosłym tonem, nie do końca pasującym mi do treści całego opowiadania. Czasami także wszystko stawało się zamotane i nawet kilkukrotny powrót do tych zdań nie pozwalał mi się odnaleźć.

Nie mogę powiedzieć, żeby nic mi się nie podobało. Tak jak już wspomniałam, lubię humor, którym posługiwała się pani Brzezińska w tej pozycji. Dodatkowo sam pomysł na Babcię Jagódkę, która, gdy tylko miała na to ochotę, zamieniała się ponętną, kruczoczarna dziewoję, ponadto, wbrew temu co mówiła, leżał jej na sumieniu los innych istot. Na plus zasługuje też fakt, że wszystkie te opowiadania są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Podsumowując, autorka sprawnie posługuje się językiem, do stylu pani Brzezińskiej również nie mam zastrzeżeń, bo bardzo mi się podobał, ale same historie były najzwyczajniej w świecie nieciekawe.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Stos wiosenny

Ostatnio pojawia się niewiele recenzji, a to ze względu na to, że doba nie jest z gumy, a obowiązków zamiast ubywać, tylko przybywa. Nie zamierzam zawieszać bloga, ale niestety, recenzje będą pojawiały się dużo rzadziej. W związku z tym postanowiłam trochę podbudować swoją próżność i pochwalić się zdobyczami książkowymi. Nie ma ich zbyt wiele, gdyż w końcu nauczyłam się korzystać z dobrodziejstwa jakim jest biblioteka i, dzięki temu, mój portfel zanadto nie cierpi. ;)


1. Iga Wiśniewska, Pięć minut
2. Lawrence Watt-Evans, Jednym zaklęciem
3. Lawrence Watt-Evans, Nieodczarowany miecz
4. Marcin Mortka, Karaibska Krucjata. La Tumba de los Pitratas
5. Robert V. S. Redick, Sprzysiężenie Czerwonego Wilka



1. Claire Kendal, Wiem o tobie wszystko <recenzja>
2. Mark Billingham, Kości <recenzja>
3. Heather Graham, Legendarna posiadłość <recenzja>

piątek, 3 kwietnia 2015

Heather Graham - Legendarna posiadłość

Tytuł: Legendarna posiadłość
Autor: Heather Graham
Wydawnictwo: Burda książki, 2015
Pierwsze wydanie: 2012
Przekład: Wojciech Usakiewicz
Gatunek: Thriller
Strony: 334

Młoda historyczka, Allison Leigh, prócz tego, że wykłada na Uniwersytecie, oprowadza turystów po historycznej posiadłości. Pewnego wieczoru natrafia na zwłoki swego kolegi po fachu. Do całej sprawy zostaje zatrudniona Ekipa Łowców, oddział FBI, do którego należy Tyler Montague. Członkowie grupy wykazują zdolność do nawiązywania kontaktu ze zmarłymi. Mężczyzna prosi Allison o pomoc przy sprawie, po czym okazuje się, że zaczyna łączyć ich niezwykła więź. 

Nazwisko autorki Legendarnej posiadłości przewijało się przed moimi oczami niejednokrotnie. Nie zwracałam jednak na nie specjalnej uwagi, ale po pewnym czasie stwierdziłam, że można by przyjrzeć się bliżej twórczości pani Graham. Wiedziałam, że pisze ona książki z gatunku, który akurat lubię, więc tym bardziej postanowiłam dać jej szansę. Już na wstępie muszę się przyznać, że mam problem z tą konkretną książką, gdyż nie zaiskrzyło między nami, ale także i nie wzbudziła we mnie negatywnych emocji. Mówiąc wprost, byłam na nią zupełnie obojętna.

Sama fabuła była dość ciekawa, nie mogę jednak powiedzieć, żebym zaczytywała się w niej z wypiekami na policzkach. W Legendarnej posiadłości jest mowa o amerykańskiej historii i amerykańskim ujęciu patriotyzmu. Nie potrafiłam się wczuć w ten wątek, gdyż nie do końca mnie on dotyczy, ale autorka przedstawiła go całkiem zgrabnie. Nie przynudzała, mówiąc wprost. Ponadto sprytnie wetknęła tutaj wątek paranormalny, mianowicie nasi główni bohaterowie widują duchy, a nawet potrafią z nimi rozmawiać. Nie tego oczekiwałam po thrillerze, ale jednak wyszło to na plus. Co do reszty mam niestety więcej zastrzeżeń. Język użyty przez autorkę był prosty, zbyt prosty jak na mój gust. Zabrakło tutaj także jakichś większych opisów. Nie lubię, kiedy autor opisuje jeden kwiatek na trzy strony, ale kiedy nie ma ich prawie wcale, to także nie jest dobre. 

W większości książka składała się niemal z samych dialogów, a o postaciach występujących w powieści dostajemy szczątkowe informacje. Allison, główna bohaterka powieści nie przypadła mi do gustu. Na samym początku była opryskliwa, a tak naprawdę nie miała ku temu powodów. Z jednej strony rozumiem, że była rozgoryczona, gdyż to ona znalazła martwego Juliana, jednak bycie niemiłą i odpychającą w stosunku do kogoś, kto chce jej pomóc już nijak się nie trzymało kupy. Tyler z kolei był dla mnie zbyt przesłodzony, ale wzbudził we mnie większą sympatię dzięki cierpliwości i chłodnemu osądowi. Co do reszty postaci, uważam, że wszyscy oni, tak jak Tyler, byli zbyt przesłodzeni. Jeśli oczekujecie jakiegoś napięcia, czy mocnych charakterów, tutaj tego nie znajdziecie. 

Żeby nie było, ze nic mi się nie podobało, muszę wspomnieć o plusach tej powieści. Na pewno jednym z nich jest zakończenie, którego absolutnie się nie domyśliłam. Cały czas obstawiałam zupełnie co innego, ale Graham mnie zwiodła. Wątek romantyczny także mnie pozytywnie zaskoczył. Był lekki, przyjemny, niewymuszony, rozgrywający się na tle wszystkich wydarzeń. Autorka bardzo subtelnie wplotła go w akcję powieści, nie drażniąc czytelnika, ukazując uczucie dwojga dorosłych ludzi. Była to dla mnie bardzo miła odmiana po wszystkich tych młodzieżówkach, które doprowadzały mnie do szału. Podsumowując, powieść ta nie jest zła. Czyta się ją przyjemnie, na pewno jest świetną lekturą, gdy człowiek jest zmęczony i pragnie odprężyć mózg przy lekkiej lekturze. Nie nastawiałabym się jednak na pełen napięcia thriller, który co rusz zaskakuje i wymaga pełnego skupienia. 



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...