sobota, 25 stycznia 2020

Lucy Foley - Morderca jest wśród nas


Lucy Foley
Morderca jest wśród nas
Filia, 2019

Grupka przyjaciół z dawnych lat wybiera się, jak co roku, na imprezę sylwestrową. Tym razem padło na miejscówkę w górach. Chata, w której spędzają czas znajduje się na odludziu, co niesie za sobą pewne konsekwencje. Są bowiem odcięci od świata i cywilizacji, co traktują jako niezłą rozrywkę, jak przystało na prawdziwych mieszczuchów. Wszystko oczywiście jest do czasu – jedno z nich ginie. I nie był to wypadek, a brutalny mord. Kto z nich jest mordercą?

Co skłoniło mnie po sięgnięcie po tę powieść? Były dwa powody – zazwyczaj czytam fantastykę, więc stwierdziłam, że potrzebuję jakiejś odskoczni, więc padło na kryminał. A drugi powód? Lubię takie kryminalne zagadki. Uznałam, że będzie to świetna rozrywka, ale już po kilku stronach wiedziałam, że to jest jednak niewypał. A dlaczego? Cóż...

Powieść od samego początku wydawała mi się miałka. Denerwował mnie pompatyczny styl autorki, pełen jakieś bliżej nieokreślonej wyniosłości. Ale do rzeczy. Historia przedstawiona jest z perspektywy kilku bohaterów. I tak po kolei poznajemy historię opowiadaną z perspektywy Emmy, Katie, Mirandy, Douga oraz Heather. Autorka usilnie próbuje nam pod nos podstawić portret psychologiczny każdego z nich oraz przedstawia to, jak widzą oni pozostałych uczestników wyjazdu, czyli Bo, Nicka, Marka, Gilesa i Samiry. Każdy z nich ma dość złożoną przeszłość. Historie te jednak wydały mi się miałkie i takie bardzo na siłę.

Bohaterowie, mimo tego, że mają już swoje lata na karku, zachowują się czasami jak spuszczone ze smyczy szczeniaki. Raczej nie zapałałam sympatią do żadnego z nich. Oczywiście najbardziej denerwująca była Miranda, która zawsze musiała być w centrum zainteresowania, miała najlepsze pomysły (przynajmniej w swoim mniemaniu), a przez to stawała się po prostu wredną, natrętną babą, z kompleksem wyższości. Znajdowała sobie ofiarę, przy, której zawsze czuła się lepsza. Większość bohaterów, co można było wywnioskować z opisów, nawet specjalnie się nie lubiła, a jedynie trzymały ich przy sobie jakieś wspólne wspomnienia. Autorka przedstawiła ich mocno schematycznie, nie wyróżniali się.

Autorka postanowiła wykorzystać zabieg, aby prawie do samego końca nie wtajemniczyć nas w to, kto jest ofiarą. Podsuwała nam co raz to nowe tropy, byśmy głowili się nad jej przebiegłym pomysłem. Każdy z nich mógł być mordercą, tak samo każdy z nich mógł być zamordowanym. Brakowało mi tutaj jednak tego napięcia, które powinno towarzyszyć nam przy czytaniu takich powieści. Po prostu czytałam bez większego entuzjazmu kolejne strony.

Może na plus wyszło zakończenie. Nie wiem czy się tego spodziewałam, w sumie domyśliłam się co się stanie, ale autorka naprowadzała czytelnika na rozwiązanie zagadki. Jak dla mnie ta powieść to coś w stylu wynurzeń bohaterów, bardziej obyczajówka, w której przewijają się raz po raz wspomnienia dawnych czasów. Dodatkowo jakieś inne, codzienne problemy, czy to jak bardzo życie całej dziewiątki zmieniło się po studiach. Książkę dość szybko się czyta, mimo to, Morderca jest wśród nas zmęczyła mnie i ani trochę nie zachwyciła.



sobota, 18 stycznia 2020

Wiedźmin - serial Netflixa


20 grudnia 2019 roku miejsce miała premiera serialu produkcji Netflixa – Wiedźmin. Oczywiście, że nie mogłam odpuścić sobie seansu, a składało się idealnie, gdyż tego dnia zaczynałam swój świąteczny urlop. Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie jestem fanką twórczości pana Sapkowskiego. Nie chodzi wcale o to, że nie podobała mi się historia przez niego stworzona, wręcz przeciwnie, jednakże styl autora był dla mnie zbyt toporny i ciężko miałam przebrnąć przez lekturę – przeczytałam dwie bądź trzy części serii, już nie pamiętam. Bardziej przypadły mi do gustu gry, mam za sobą wszystkie odsłony. Tak, wiem, że serial nic z grami nie ma wspólnego, ale myślę, że warto wspomnieć tutaj dzieło polskiego twórcy gier CD Project. W końcu to między innymi dzięki tej produkcji Wiedźmin stał się towarem eksportowym.

Historia przedstawiona w serialu biegnie trzema torami – poznajemy tytułowego Wiedźmina, Geralta z Rivii, potężną czarodziejkę, Yennefer z Vengerbergu oraz Lwiątko z Cintry, Księżniczkę Ciri. Wydarzenia z życia całej trójki przedstawione są niezależnie od siebie. Uważam, że jest to bardzo dobry zabieg, pozwala nam to bowiem poznać głównych bohaterów, zrozumieć ich pobudki i zachowania. W pewnym momencie losy całej trójki krzyżują się, ale nie będę spojlerować. Chociaż ten, kto ma za sobą lekturę sagi na pewno wie o co chodzi.


Mogłabym powiedzieć, że gdy usłyszałam, iż to Superman, Henry Cavill ma zagrać tytułowego Wiedźmina byłam pełna obaw. Aktor jest, obiektywnie mówiąc, przystojny, zawsze myślałam, że będzie pasował bardziej na amanta, a nie na Łowcę Potworów. Jestem jednak zmuszona oddać mu cały honor, Henry nie grał Geralta. On był Geraltem przez cały sezon serialu. Jego, ruchy, mimika, sposób wypowiadania się sprawiał, że nie można było oderwać wzroku. Charakteryzacja zrobiła swoje. Na uwagę zasługują również sceny walk. Są bardzo dobrze zrealizowane i dopracowane, a Henry Cavill świetnie odnajdywał się w walce na miecze. 


Anya Chalotra, która wcieliła się w rolę Yennefer robiła wszystko, by jak najbardziej oddać charakter potężnej czarodziejki. Czasami jej się to udawało, a czasami odbierałam ją jak naburmuszoną dziewczynkę, która krzywi się kiedy coś nie idzie po jej myśli. Można też pomyśleć, że aktorka jest zbyt młoda na tę rolę, w końcu Anya Charlotra ma dopiero 23 lata, a Yennefer, była kobietą dojrzałą, z wyglądu około czterdziestoletnia, ale uważam, że mimo wszystko nie było to najgorsze rozwiązanie. Mocno widać także jej hinduskie korzenie, ale czy to naprawdę taki minus? Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o postaciach z książek, dlatego myślę, że nigdy nie da się wszystkich zadowolić. Dla mnie osobiście najlepszą Yen była ta przedstawiona w trzeciej odsłonie gier Wiedźmin III: Dziki Gon. Takie same zarzuty mam w stosunku do aktorki wcielającej się w rolę Ciri, chociaż młodziutka Freya Allan, jak dla mnie zagrała o niebo lepiej od Anyi.

Myślę, że na wyróżnienie aktorskiej gry zasługują również Joey Batey wcielający się w rolę Jaskra. Jego postać wyszła właśnie taka, jaką sobie zawsze wyobrażałam – słodki i uroczy a przy tym niestosownie irytujący, nadrabiający jednak poczuciem humoru. Ponadto bardzo przekonujące były dla mnie dwie kobiecie postaci: Jodhi May jako królowa Calanthe oraz MyAnna Buring jako Tissaia de Vries. Od samego początku bardzo dobrze wczuwały się w charakter swoich postaci, nie było w nich ani trochę sztywności i wymuszenia. Z kolei największym niewypałem okazała się aktorka wcielająca się w Triss Merigold. Nie ukrywam, że nie lubię tej czarodziejki. Nie zdobyła mojej sympatii ani w książkach, ani w grach i jak widać nawet w serialu nie potrafiłam się do niej przekonać, może za sprawą aktorki a może za sprawą swoich uprzedzeń.

Bardzo podobała mi się scenografia. Dało się wyczuć ten fantastyczny klimat miast oraz wiejskich terenów. Nie mogę powiedzieć, byśmy dostali słowiańską atmosferę, ale w końcu nie jest to polski serial (może i dobrze!). Na plus na pewno wyszło umiejscowienie bitwy pod Sodden w naszym Ogrodzieńcu. Och, jak zazdroszczę tym ludziom, którzy przypadkiem mogli spotkać aktorów grających w serialu. Sama scena bitwy mi osobiście się bardzo podobała. Podsumowując serial może mieć tyle samo zwolenników co przeciwników. Każdy z nas na pewno miał rożne oczekiwania co do przedstawionej historii, chociaż ja osobiście przyjęłam to tak jak jest. Nie myślałam o aktorach, scenografii czy o potworach. Uznałam po prostu, że jest to super gratka dla fana fantastyki a już na pewno dla fanów Wiedźmina. Owszem, jest sporo minusów, ale nie ma takiej produkcji, która byłaby idealna i zadowoliła każdego. Ja osobiście czekam niecierpliwie drugi sezon serialu i mam nadzieję, że również mnie nie zawiedzie.

sobota, 11 stycznia 2020

Nina Majewska-Brown - Tylko dla dorosłych




Tylko dla dorosłych 
Nina Majewska - Brown 
 Burda Książki, 2019

Klara wkrótce skończy 40 lat. Jest singielką, do tego zakompleksioną, a każda rozmowa z matką kończy się wypytywaniem, kiedy w końcu wyjdzie za mąż. Na tle swego rodzeństwa wydaje się być czarną owcą rodziny, co sprawia, że rzadko ją odwiedza.
W dniu urodzin przyjaciółki postanawiają zrobić jej niespodziankę i zabierają ją do SPA, a przy okazji wręczają bon na lekcje pole dance. Podczas owej lekcji nasza bohaterka upada i uderza się mocno w głowę. Kiedy dochodzi do siebie, okazuje się, że obudziła się w roku 1881! Kobieta z początku nie potrafi przyjąć do wiadomości takiego stanu rzeczy, jednak po czasie postanawia czerpać pełnymi garściami z życia, które nieoczekiwanie przyniósł jej los...

No dobra, nie jestem fanką tego typu powieści. Ponadto uważam, że motyw przenoszenia się głównego bohatera do odległej przyszłości, bądź przeszłości jest dość mocno oklepany, powielany i ciężko wnieść coś nowego. Nie oszukujmy się, marketing tutaj zadziałał, ponieważ do sięgnięcia po tę książkę skusiło mnie nic innego jak ta przykuwająca wzrok okładka. Wiedziałam, że nie mogę spodziewać się po niej nic innego jak romansidła. Czy coś takiego dostałam? Tak, ale nie jestem ani trochę rozczarowana.

Gdy czytałam opinię różnych kobiet na temat książki pani Niny, zwróciłam uwagę, iż wypowiadały się one krytycznie wobec głównej bohaterki, ale może od początku. Poznajemy Klarę, jako samotną, zahukaną kobietę, która mężczyzn ogląda tylko z daleka. Nie szuka romansu, dobrze jej, przynajmniej z pozoru, z takim życiem jakie prowadzi. Jest nieśmiała, najlepiej czuje się w swoich czterech ścianach. Przyjaciółki, próbują ją zmienić. Nie są to może panie, z którymi ja chciałabym zawrzeć jakąś bliższą znajomość (wredne babska, które patrzą jak tylko drugiej wbić małą szpileczkę w jak najczulsze miejsce), ale dla Klary chcą dobrze. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że z odrapanym lakierem do paznokci, czy w porozciąganych swetrach i zmierzwionych włosach Klara całkowicie traci pewność siebie, przez co ciężko jej otworzyć się na miłość. Kobieta broni się przed tym jak może, jednak kolejne zabiegi sprawiają, że w końcu zaczyna zauważać swoje atuty. Po wypadku, gdy budzi się w przeszłości, a po niedługim czasie postanawia się zabawić. Uważa, że nie ma nic do stracenia, dlaczego więc ma się ograniczać? Stwierdziła, że i tak wróci do swoich czasów, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby mogła skorzystać z uroków życia w dawnych czasach. No i właśnie dochodzimy do sedna sprawy – przemiana Klary niekoniecznie się podobała, ale ja jestem zdania, że kobieta nie brała na poważnie tego co dzieje się wokół niej, dlatego robiła to, co skrywała głęboko z tyłu swojej głowy. Opisy miłosnych uniesień mogą wywołać rumieniec na twarzy, ale żeby nie było zbyt różowo do szału mogą doprowadzić komentarze mężczyzn i podejście „spełnieniem kobiety jest całkowicie podporządkować się mężczyźnie i urodzić mu gromadkę dzieci”. Tak naprawdę podejście tego typu płci brzydkiej spotykamy na każdym kroku w naszych czasach (XXI wiek, ogarnijcie się!)

Czy mam coś do zarzucenia tej powieści? Tak, akcja na początku się trochę wlokła, za długi wstęp, ale z drugiej strony dał nam ogląd na charakter Klary i jej koleżanek. No i końcówka, ale nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Poza tym książkę czytało mi się dość przyjemnie i poruszała tematy, które są w tym momencie dość na czasie – czyli feminizm, niezależność kobiet, samotność. Często boimy się, co ludzie powiedzą, przez co zamykamy się w swoim świecie i rezygnujemy ze swojego szczęścia. Ale nie powinno tak to wyglądać. Po przeczytaniu lektury naszła mnie refleksja dotycząca tego, jak wygląda życie teraz, że jesteśmy wolne i mamy prawo decydować o sobie, ale czy do końca? Czy kobieta niezależna i samowystarczalna nie budzi lęku? A czy kobieta, która jest samotna jest tak naprawdę szczęśliwa?

Ze swojej strony polecam powieść, mimo iż nie są to wyżyny literatury. Ot, taki odmóżdżacz przy gorszym dniu, bądź przy za dużej ilości stresu w życiu. Polecam jednak czytać tę powieść z przymrużeniem oka, zgodnie z radą autorki.


środa, 1 stycznia 2020

David Gaider - Dragon Age. Utracony Tron

https://www.instagram.com/p/B6xpEb5BhIn/

Dragon Age. Utracony Tron
David Gaider
Insignis Media, 2019

Kiedy matka młodego Marica, ukochana Królowa Rebeliantka, zostaje zdradzona i zamordowana przez niewiernych szlachciców, ten musi poprowadzić armię i podjąć próbę uwolnienia królestwa spod jarzma obcego tyrana. Władzę dzierżą najokrutniejsi, a udręczony lud pragnie sprawiedliwości.
Książę bez królestwa, oszukany i zdradzony, staje w szeregach rebelii. Jego sojusznikiem jest młody banita Loghain oraz Rowan - piękna wojowniczka, przyrzeczona mu od urodzenia na żonę.
Otoczony przez zdrajców i szpiegów Maric musi nie tylko przeżyć, ale wypełnić swoje przeznaczenie: uwolnić Ferelden i przywrócić swój ród na utracony tron.
 
- opis pochodzi ze strony lubimyczytac.pl


Każdy kto mnie zna, wie, że jedną z moich miłości jest seria gier „Dragon Age”. Przygoda z tym tytułem zaczęła się oczywiście od pierwszej odsłony serii – pamiętam długie godziny spędzone przed komputerem (dobrze, że byłam wówczas studentką, nie wiem czy potrafiłabym teraz spędzać tyle czasu na graniu), zanurzając się w tym fantastycznym świecie. Gier, jak do tej pory, wyszły trzy części. Wraz z premierą Dragon Age Origins wydano książki osadzone w tym Universum, tj. „Dragon Age. Utracony Tron” oraz „Dragon Age. Powołanie”. Nakład szybko się wyczerpał, a wydawnictwo nie przewidywało wznowienia. Jednak się doczekałam! W 2019 wydawnictwo Insignis wydało całą serię książek, które trafiły w niedługim czasie w moje ręce. Łapczywie sięgnęłam po „Dragon Age. Utracony Tron” i... no właśnie.

Historia rozpoczyna się od ucieczki młodego księcia przed napastnikami. Otacza go mroczy las, a na karku czuje oddech swych wrogów – morderców wysłanych przez zdrajców Królowej Rebeliantów. Niezwykły splot okoliczności sprawia, że trafia on na młodego złodzieja, banitę Loghaina, który ratuje mu życie, kierowany jakimś dziwnym przeczuciem, uczuciem? Nie wiem sama jak to nazwać. Zabiera go do obozu wygnańców, do ojca. Przez kolejny dziwny splot okoliczności wychodzi na jaw prawdziwe pochodzenie przybysza, wszyscy dowiadują się, że jest on następcą tronu, synem osławionej Królowej Rebeliantów.

Od tego momentu akcja ciągle prze do przodu. Dużo się dzieje i można by pomyśleć, że nie da się nudzić w trakcje lektury. No cóż, nic bardziej mylnego. Książka niestety jest przewidywalna, w zasadzie dla fana gier, który z „wywalonym jęzorem” przechodził pierwszą odsłonę gry, fabuła nie wniosła żadnego powiewu świeżości. Poznajemy losy Marica, Loghaina oraz Rowan. Czy zżyłam się z nimi? Nie mogę tego powiedzieć. Maric, jak na moje oko jest dość niemęski, bardzo naiwny i niedojrzały. Być może nadrabiać poczuciem humoru, jednak w jego sytuacji żarty, które rzucał były jak dla mnie bardzo nie miejscu. Ponadto poczynania przyszłego króla w moim odczuciu były karygodne. Rowan, przeznaczona mu wojowniczka, ma więcej ikry, niż jej przyszły mąż. Jest bardziej stanowcza i zrównoważona. Dla dobra swego kraju potrafi bardzo się poświęcić, ma swoje zdanie i nie boi się samodzielnie myśleć. Co do trzeciego głównego bohatera, mam wrażenie, że historia Loghaina jest przedstawiona w taki sposób, aby rozgrzeszyć jego czyny, których byliśmy świadkami w trakcie rozgrywki w Dragon Age: Origins. Pod koniec powieści wychodzi jednak prawdziwa natura banity.

Jednak, aby nie było, że tylko narzekam, muszę przyznać, że przyjemnie było mi się zanurzyć w krainie Thedas i bliżej poznać przeszłość bohaterów, do których było tyle odniesień w Kodeksie. Myślę, że jest to całkiem niezły smaczek dla fanów gry. Dla osób, które jednak nie są związane w żaden sposób w Universum Thedas nie jest to lektura obowiązkowa. Na mnie czekają jeszcze dwie powieści, tj. „Dragon Age. Powołanie” oraz „Cesarstwo Masek”. Nie mogę się doczekać tomu drugiego, gdyż opowiada on o Szarych Strażnikach, gdzie mam nadzieję się dowiedzieć o nich więcej. Na pewno napiszę o nim kilka zdań.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...