piątek, 30 stycznia 2015

Lauren Oliver - [delirium]

Seria: Delirium, tom I
Tytuł: [delirium]
Autor: Lauren Oliver
Wydawnictwo: Otwarte, 2012
Przekład: Monika Bukowska
Strony: 360

Miłość. Największa choroba, zakaźna, doprowadzająca do obłędu, a nawet śmierci. Amor deliria nervosa pochłonęła już niejednego, ale nie martwcie się. Istnieje lekarstwo na ten stan rzeczy. Remedium podawane każdemu mieszkańcowi Portland, gdy tylko ukończy odpowiedni wiek. Młoda dziewczyna nie może się już doczekać swojego zabiegu, nie może się doczekać, kiedy w końcu będzie szczęśliwa i spokojna. Odlicza miesiące, tygodnie, dni, jednak nawet nie wie kiedy uderzy w nią piorun. Amor deliria nervosa...

Jeśli ktoś śledzi karierę pana Christiana Bale'a, to wie, że ów aktor zagrał w filmie pod tytułem Equilibrium. Kocham ten film z całego swojego serca, widziałam go miliony razy. Jestem więcej, niż pewna, iż zdarzy mi się go obejrzeć jeszcze nie raz. Opowiada on historię pewnego kraju, zwanego Librią, gdzie wymyślono lekarstwo na uczucia. Każdego, kto odczuwał ścigano i mordowano. Dlaczego o nim wspominam? A no, gdyż pani Oliver niewątpliwie czerpała z niego inspirację przy tworzeniu swego dzieła. Na początku myślałam, że będzie to po prostu kopia, dlatego podchodziłam do tej pozycji jak kot do wody. Muszę przyznać, że myliłam się, ale dopiero po lekturze dowiedziałam się, jak bardzo. Jest to przykład książki, w której autorka udowadnia, że nawet raz przedstawiony pomysł można ukazać na nowo.

Lena, główna bohaterka powieści ma jeszcze kilka tygodni do swojego zabiegu. Nie może się go doczekać, tylko o nim ciągle myśli. W końcu nie będzie musiała odczuwać strachu przed chorobą, nie będzie musiała przestrzegać godziny policyjnej. Będzie mogła po prostu żyć. Wraz ze swa przyjaciółką, Haną, snują marzenia o swym przyszłym, nowym życiu. Na drodze dziewczyny jednak pojawia się on. Alex, chłopak, który burzy całkowicie jej światopogląd, chociaż właściwiej byłoby powiedzieć, że otwiera jej oczy, wyrywa z zaślepienia i pokazuje, co tak naprawdę jest ważne...

Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Dawno żadna mnie tak nie porwała, nie uderzyła z całą swoją mocą, tak, że nie mogłam spać, gdyż musiałam wiedzieć, co będzie się działo dalej. To nie jest tandetna historyjka o miłości, jakich wiele mamy na naszym czytelniczym rynku. Jest to historia o dojrzewaniu, o buncie. Lauren Oliver napisała naprawdę dopracowaną powieść. Pod względem wykreowanego świata, nie mam się do czego przyczepić, a wręcz przeciwnie. Mogę go pochwalić. Nie mamy tutaj typowych kast, jednak podział na biednych i bogatych jest widoczny. Mieszkańcy nie mogą sami decydować o tym z kim chcą wziąć ślub, ani nawet ile maja mieć dzieci, a granice są zamknięte. Dorosłe życie zostaje z góry zaplanowane przez rząd podczas ewaluacji, ostatecznego testu przed zabiegiem. 

Najbardziej urzekło mnie to, iż książka ta jest bardzo osobistą, intymną historią Leny, nastolatki uparcie dążącej do wybranego celu, której życie w pewnym momencie po prostu runie, jak zwykły domek z kart. Przebudzenie dziewczyny nie następuje gwałtownie. Walczy sama ze sobą, a jej konflikt wewnętrzny jest zarysowany rewelacyjnie, ponadto wątpliwości, które odczuwa ona, odczuwałam i ja. W końcu odkrywa, że to, czym karmiono ją od dzieciństwa, było po prostu papką na mózg. Książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej, ale w dość specyficzny sposób. Autorka użyła czasu teraźniejszego, co przyznam szczerze, było zabiegiem idealnym. Na samym początku mnie drażniło, jednak po czasie, doszłam do wniosku, że tylko taka forma opowiedzenia historii ma sens. Przemyśleń Leny mogłoby być troszeczkę mniej, ale nie mogę się czepiać, gdyż dzięki temu ta postać została idealnie oddana. Brakowało mi jednak troszkę bardziej scharakteryzowanych Hany i Aleksa, a zwłaszcza tego drugiego.

Sama historia jest wzruszająca. Łzy leciały po moich policzkach niejednokrotnie, a na samej końcówce zamieniło się to w cichy szloch. Ponadto autorka zadbała o specyficzny klimat powieści, trzymający w napięciu, otoczony mgiełką tajemnicy, buntu i dorastania. Podsumowując, dawno nie czytałam nic tak rewelacyjnego. Dystopia to nie jest mój ulubiony gatunek, ale sięgam po niego, gdyż za każdym razem mam nadzieję, że mnie coś zaskoczy. W tym przypadku się udało, nawet jeśli pomysł ten już został przerobiony. Obawiam się kolejnej części, nie chcę, aby zatraciła swój intymny wyraz, mam jednak nadzieję, iż tak nie będzie.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Cecelia Ahern - Love, Rosie


Tytuł: Love, Rosie
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat, 2014
Przekład: Joanna Grabarek
Strony: 512

Książka była wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy"

Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex odważą się ją wykorzystać?
opis z okładki

Tyle ochów i achów nie naczytałam się o żadnej, naprawdę, żadnej innej książce. Jak więc miałabym przejść obok Love, Rosie obojętnie, nie rzucić na nią powłóczystym spojrzeniem, a później nie złapać łapczywie i nie zanurzyć się w powieści Cecelii Ahern? No cóż, było mi naprawdę trudno. Niestety, spotkało mnie przykre rozczarowanie, zderzenie z rzeczywistością i przypomnienie sobie jednej rzeczy, której się trzymam: nie zawsze to, co podoba się innym, spodoba się również Tobie. Ale do rzeczy.

Ów książka napisana jest w formie listów, e-maili, rozmów na czacie i SMS-ów. Nie skupiamy się jednak na korespondencji tylko między Alexem a Rosie. Pojawia się tutaj mnóstwo postaci pobocznych, ale może o tym wspomnę później. Forma ta nie przypadła mi do gustu. Nie potrafiłam się wczuć w książkę i nie potrafiłam polubić bohaterów. Ciągle czułam, że czegoś mi brakuje, coś mi umyka. Nie satysfakcjonowało mnie dowiadywanie się o jakichś wydarzeniach ze strzępków rozmów, bądź listów. Zdecydowanie bardziej odpowiadałoby mi, gdyby były to pamiętniki. Niektóre dialogi i rozmowy były sztuczne i drętwe, zupełnie nie wiem po co wciśnięte do książki. Nie jestem w stanie ocenić tych dwojga. Nie zgadzałam się z ich postępowaniem w pewnych kwestiach, ale nie znałam także motywów kierujących nimi. Kolejna wada takiej, a nie innej formy książki.

Bohaterów mamy tutaj wielu. Poza Rosie i Alexem poznajemy Ruby, przyjaciółkę głównej bohaterki, jej siostrę, rodziców, brata, ale cóż z tego, kiedy tak naprawdę o żadnym z nich wiele nie wiemy. Owszem, są wspomniane wydarzenia z ich życia, ale to tak, jakbym czytała w gazecie, że pani ta i ta w dniu tym i tym urodziła dziecko, które nazwala tak, albo też ukradkiem czyjeś rozmowy na komunikatorze. Bardzo, ale to bardzo mi to przeszkadzało. Po drugie, sama historia dla mnie nie ma w sobie nic z romantyzmu. Nie rozumiem, jak można zmarnować tyle lat. Poza tym oboje zachowywali się jak Żuraw i Czapla z bajki Brzechwy. Niestety muszę przyznać z żalem, że w pewnym momencie Love, Rosie, czytałam już tylko po to, żeby czytać, a w drugiej połowie książki domyśliłam się już, jak się skończy. Może, gdyby autorka zwęziła tą historię o połowę, nie czułabym się taka znudzona. 

Nie mogę jednak powiedzieć, że Love Rosie to pomyłka. Znajdę tutaj kilka ciekawych aspektów. Należy do nich na pewno humor. Ironiczny, sarkastyczny, czyli taki, jaki lubię, przez co i uśmiechałam się z rozbawieniem pod nosem, zwłaszcza, gdy Rosie wymyśliła jakąś głupotę. Poza tym, książkę czyta się niesamowicie szybko. Nawet nie wiem, kiedy te 500 stron było za mną. Kolejnym plusem jest to, że rodzina Rosie otaczała się aurą wsparcia i ciepła, co sprawiało, że robiło się przyjemniej na sercu. Podsumowując, książka nie jest dla każdego. Czy żałuję, że ją przeczytałam? Wcale. Teraz mogę bez skrupułów obejrzeć ekranizację tej powieści (swoją drogą, dziwi mnie to, że tytuł ksoążki został zmieniony, ale niech będzie), a dodatkowo wiem, że mam nie tykać więcej dzieł, napisanych w takiej formie. Czy spotkam się jeszcze z twórczością pani Ahern? Nie wiem, ale trochę mnie do siebie zraziła.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Bussines&Culture


piątek, 23 stycznia 2015

Margit Sandemo - Zauroczenie


Seria: Saga o Ludziach Lodu, tom I
Tytuł: Zauroczenie
Autor:
Axel Springer, 2007
Przekład: Iwona Zimnicka
Strony: 254

Saga o Ludziach Lodu już nie raz przewijała się gdzieś w moim życiu. Słyszałam o niej od jednej koleżanki, później gdzieś o niej czytałam, ale tak na poważnie dowiedziałam się o tej serii, gdy buszowałam w cudzych ksiązkach. Znalazłam wówczas mnóstwo, niewielkiej objętości lektur, po które niezwłocznie postanowiłam sięgnąć. Jak to zwykle bywa, z czasem jest różnie, ze zobowiązaniami czytelniczymi również, jednak znalazłam chwilę, aby zagłębić się w prozę znanej, norweskiej pisarki.

Młodziutka Silje ma niespełna siedemnaście lat i jest córką kowala, Arngrima. Zaraza, która wybuchła w 1581 roku odebrała jej całą rodzinę. Błąka się po ulicach pochłoniętego chorobą miasteczka. Nie mogła pozostać tam jednak na zawsze. Z dwojgiem przygarniętych dzieci rusza do miejsca, gdzie wydaje się jej, że będzie bezpieczna. Gorący, czerwony ogień przyciąga ją do siebie. W tej dramatycznej chwili spotyka mężczyznę, który przerażał Silje w takim samym stopniu, jak do siebie przyciągał.

Zauroczenie. Tytuł idealnie oddaje moje uczucia wobec tej krótkiej powieści. Zauroczyłam się nią, zachłysnęłam, po czym poczułam żal, kiedy książka nieuchronnie dążyła do końca. Historia Silje jest niezwykła, romantyczna, a autorka zadbała o to, byśmy dobrze spoglądali na główną bohaterkę. Urzekła mnie otoczka, która spowijała cała powieść. Mimo iż fantastyki nie było w niej wiele, wyczuwało się dziwny, tajemniczy klimat. Dałam się porwać twórczości Sandemo, zachłannie przekładając kolejne strony, nie mogąc się doczekać, jak potoczą się losy młodej dziewczyny. Co mi się podobało? To, że Silje nie była superbohaterką, która posiadała same zalety. Okazywała dużą śmiałość, nie zawsze potrafiła przemyśleć to, co robi. Była naiwna, co ukazała w jednej sytuacji, przez co było mi jej bardzo żal. Jak na kogoś, kto stracił całą rodzinę, trzymała się całkiem nieźle. Były to jednak tylko pozory. Trzymała swoje emocje na wodzy, ale czasami dawała im ujście. Było mi się z nią bardzo łatwo utożsamić. Drugą postacią, która zasługuje na wspomnienie i wyróżnienie jest ów mężczyzna, który uratował główną bohaterkę powieści. Przerażający, demoniczny, otoczony aurą zła, a jednak chował w sercu więcej dobroci, niż chciałby sam przed sobą przyznać, nawet jeśli nie uratował Silje z altruistycznych pobudek.

Mamy do czynienia z romansem, jednak autorka zadbała o to, by miłość nie przysłoniła obrazu ówczesnego życia. Spotykamy więc Benedykta, malarza,  u którego Silje zamieszkała wraz z dwójką przygarniętych dzieciaczków, Hemminga, który chełpił się swą osobą, codzienne zwyczaje i obyczaje jakie wówczas panowały. Uśmiech lgnął na me usta, gdy wspominano historię "zwierzoczłeka" i to, jak odpędzano tego "demona" poprzez przeżegnanie się. Z drugiej strony, kiedy było źle, wtedy właśnie on zjawiał się na pomoc, a mieszkańcy nie odmawiali jej przyjęcia. Jednym z niewielu minusów była historia pewnej szlachcianki, która została niedokończona. Uważam, że wciśnięto ją na siłę, ale może ma ona jakiś ciąg dalszy w następnych tomach sagi.

Uczucie rodzące się między mężczyzną a Silje (celowo nie zdradzam imienia, aby nie psuć radości z czytania) nie wybucha od razu. Pojawia się delikatnie, spokojnie, by w końcu uderzyć z całą mocą i oszołomić tych dwoje. Przyznam się szczerze, że jest to jeden z najlepiej skonstruowanych wątków miłosnych, z jakim miałam do czynienia w literaturze. Jest delikatny, niewymuszony, nie atakuje nas od razu. Sami bohaterowie dopiero z czasem zaczynają się orientować w tym, co się dzieje między nimi. Nie sądziłam, że ta książka mi się spodoba. Co do romansów jestem wymagająca i nie lubię nic płaskiego i pustego. Tutaj otrzymałam wszystko wyważone w idealnych proporcjach, oprawione przyjemnym językiem i ciekawymi bohaterami. Na pewno sięgnę po następne części, Wam także polecam tę lekturę.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Gena Showalter - Mroczna noc

Seria: Władcy podziemi, tom I
Tytuł: Mroczna noc
Autor: Gena Showalter
Wydawnictwo: Mira, 2010
Przekład: Klaryssa Słowiczanka
Strony: 320


Mroczna noc to kolejny paranormal romance. Nie jestem fanką tego typu twórczości. Gustuję raczej w fantasy o średniowiecznym klimacie. Po książkę sięgnęłam z kilku przyczyn - po pierwsze moją uwagę przyciągnęła okładka. Nie jest ani ładna, ani brzydka, ale jednak ten motyl... no proszę Was, facet z takim motylem? Po drugie, opis był całkiem przyjemny. Ponadto wiedziałam, że to będzie typowe romansidło, dlatego też nie nastawiałam się na nic specjalnego. 

Ashlyn Darrow posiada niezwykły dar – gdziekolwiek się pojawi, słyszy rozmowy, które kiedykolwiek odbyły się w tym miejscu. Ta umiejętność wkrótce staje się koszmarem i Ashlyn postanawia ratować się przed szaleństwem. Wyjeżdża więc do Budapesztu, by szukać pomocy w sekretnej sekcie nieśmiertelnych. W ten sposób wpada w wir przerażających, przerastających ludzkie wyobrażenie wydarzeń. Co gorsza zakochuje się w mężczyźnie, który sam żyje we własnym piekle. Ten mężczyzna to jeden z nieśmiertelnych, Maddox… 
opis z okładki

Autorka już od pierwszych stron powieści wtajemnicza nas w świat nieśmiertelnych. Mężczyźni rozzłościli bogów, których mieli strzec. Otworzyli oni w zemście Puszkę Pandory, wypuszczając na świat demony, a ich karą za ten niecny czyn, było noszenie w sobie jednego z ów demonów. Maddoxowi, głównemu bohaterowi, przypadł w udziale demon Furii, przez co wpadał w skrajne nastroje. Mało tego, to on zamordował Pandorę, za co został przeklęty. Każdego dnia o północy umierał od sześciu ciosów mieczem, tak jak to on pozbył się kobiety. Drugą interesująca postacią jest sama Ashlyn. Podobało mi się to, iż mimo swej niewinności, była bardzo zadziorna i potrafiła się postawić mężczyznom, którzy nie traktowali jej zbyt dobrze. Sama fabuła jest ciekawa. Wraz z pojawieniem się Ashlyn, w azylu nieśmiertelnych pojawiają się Łowcy (o których wiadomo niewiele aż do samego końca), a w to wszystko mieszają się bogowie oraz Tytani.

Przyznam, że Gena Showalter miała świetny pomysł na historię. Fabuła wciągnęła mnie bez reszty, za co biję pokłony autorce. I na tym chyba skończę swoje pochwały. Niestety, dobra fabuła nie jest kluczem do sukcesu, ważne jest jeszcze to, jak się ją oprawi. Przez pierwsza połowę książki erotyzmu jest co niemiara. Raziło mnie to niesamowicie, głównie dlatego, że było to bardzo wulgarne. Autorka spokojnie mogła napisać seksualne aspekty przyjemniej i automatycznie przyjemniej by się czytało. W drugiej połowie było już tego znacznie mniej, jednak kiedy już zaczynałam się wciągać, pani Showalter znów postanowiła zasypywać mnie tymi swoim "wyszukanym" słownictwem.

Dialogi. Tak... to jest wisienka na torcie. Są infantylne i bez sensu. Do tego czasami trafiłam na zdania skonstruowane w taki sposób, że do tej pory nie wiem o co w nich chodziło. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy autorki, musiałabym sprawdzić w oryginale, ale bardzo mi to przeszkadzało. Dodatkowym minusem jest to, iż jest więcej przemyśleń bohaterów, głownie na temat seksu, niż jakiejkolwiek akcji.

Podsumowując, uważam że Mroczna noc nie jest książka złą, ale także nie jest dobra. Ot takie zwykłe czytadło, kiedy ma się zmęczony mózg i nie chce się za bardzo przemęczać. Typowy średniak, na którego nie trzeba poświęcać zbyt wiele czasu. Odstraszający może być wulgarny język. Mimo wszystko sięgnę po następne części, gdyż dotyczą one pozostałych wojowników, a jestem ciekawa, jak potoczą się ich losy.

czwartek, 15 stycznia 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Więzień Azkabanu


Seria: Harry Potter, tom III
Tytuł: Harry Potter i Więzień Azkabanu
Autor: J. K. Rowling
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2001
Przekład: Andrzej Polkowski
Strony: 460

To już trzeci rok nauki Harrego w Hogwarcie. Do młodego czarodzieja dochodzi wieśc, że z najpilniej strzeżonego więzienia dla magów, ucieka jeden z najgroźniejszych przestępców, Syriusz Black. Mało tego, okazuje się, że wieść niesie, iż mężczyzna ten chce dopaść Harrego Pottera, aby pozbyć się trzynastoletniego chłopca....

Kolejna część Harrego Pottera nie odbiega od poprzednich. Na tym mogłabym zakończyć swoje wynurzenia, gdyż będę się nad nią rozpuszczać i rozsyłać swoje ochy i achy, gdyż po prostu świat wykreowany przez J. K. Rowling oraz przygody, które przygotowała dla głównych bohaterów znów przeniosły mnie do innego wymiaru. Po raz trzeci zniknęlam na kilka dni, tylko po to, by zanurzyć się w lekturze i nie myśleć o niczym innym. Nie zakończę jednak, chcę, byście poznali moje zdanie, wiedzieli, co mnie urzekło, a co nie. 

Po pierwsze, bardzo urzekła mnie sama główna postać. Muszę się przyznać, że nie lubiłam Harrego w filmie. Był dla mnie taki bezpłciowy, oderwany od rzeczywistości. W książce to zupełnie inna bajka. Potter to chłopiec, który wkracza w trudny wiek dojrzewania, a jego frustracja narasta, gdyż mieszka z wujem i ciotką, i swoim kuzynem. Traktują go jak nic nie wartego śmiecia, co wszyscy wiemy już od pierwszych stron pierwszej części jego przygód. Autorka zgrabnie oddała ten bunt młodzieńczy, te uczucia, które targają młodym chłopcem, jego nieszczęśliwe położenie i żal do całego świata, o to, co go spotkało. Harry stara się być silniejszy, niż jest w rzeczywistości i walczy tak, by zyskać choć część normalnego życia. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego buńczuczność może zebrać swoje żniwo, jak to zwykle tacy młodzi ludzie. Nie mogę nie wspomnieć o Hermionie i Ronie. Relacje tych dwojga są zawiłe, są jak sinusoida, która wznosi się i upada, co jest niezwykle urocze w ich wykonaniu. Podoba mi się także to, że ta kujonka również się zmienia. Nie jest już taka zadzierającą nosa pannicą, jaką była wcześniej, a charakterną damą, która potrafi postawić na swoim.

W tej części przygód Harrego Pottera me serce niezaprzeczalnie zdobył profesor Lupin. Jest on jedną z najciekawszych postaci, do tego ma niebanalna historię swojego życia. Jest łagodny, miły i uczynny, ale kiedy przychodzi co do czego, potrafi być stanowczy. Każdą scenę z jego udziałem czytałam niemal z wypiekami na twarzy. Co do Snape'a... jest mi go niezwykle żal. Mimo iż jest złośliwy w stosunku do głównego bohatera, nie wzbudza mojej antypatii, a wręcz przeciwnie. Jest skonstruowany tak, jak powinien być. Rowling nie zapomniała o postaciach pobocznych. Zwłaszcza o moich ukochanych bliźniakach, czy niezdarnym Neville'u Longbottomie.
 
Co do samej historii, nie powiem nic nowego, jeśli stwierdzę, że jest rewelacyjna. Całe szczęście niewiele pamiętałam z filmu, tylko kilka momentów, dlatego też zostałam wbita w fotel z szeroko rozdziawionymi ustami, gdy dotarłam do finału powieści. W tej książce wszystko układa się w jedną całość. Czy było coś co mi się nie podobało? Tak, było coś. Pamiętałam o tym jeszcze na samym początku pisania moich zachwytów, a teraz całkiem mi uleciało... Oznacza to chyba to, że nie było to nic istotnego. A tymczasem... po krótkiej przerwie zabieram się za Czarę Ognia.


niedziela, 11 stycznia 2015

Andrzej Tuchorski - Rezydent wieży


Seria: Rezydent Wieży, księga I
Tytuł: Rezydent wieży
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2011
Strony: 221

Kto sprzedaje herosom broń? Kto posiada mapy prowadzące do skarbów? Kto wie o magii więcej niż inni? Rezydent wieży!
Tylko najpotężniejsi magowie mogą liczyć na ten zaszczytny tytuł. Każdy z nich jest niesamowity, lecz Klavres z wieży Irrum jest wyjątkowy. Kiedy do drzwi puka przygoda, nie potrafi się powstrzymać i zawsze jej otwiera. Gra o najwyższe stawki i świetnie się bawi. 
Co byłoby warte życie maga bez dreszczyku emocji? 

Po wielu negatywnych recenzjach tego zbioru opowiadań nie chciałam tej książki czytać. Ba! nie chciałam jej nawet kupować. Los jednak zdecydował za mnie - chorowałam na inną książkę,do której został dołączony Rezydent Wieży. Tak właśnie wszedł w moje posiadanie. Postanowiłam dać mu jednak szansę, lektura jest bowiem niewielkich rozmiarów. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że książka mnie wciągnęła do tego stopnia, że nawet nie wiedziałam, kiedy zamknęłam ostatnią stronicę!

Na samym początku wspomnę może o tym, iż nigdzie nie jest wspomniane o tym, że są to opowiadania. To bardzo duży minus, gdyż nie każdy lubi je czytać. Ja sama mam różnie, czasem po nie sięgnę, a czasem nie. Na plus powiem, że przedstawione historie często są wspomniane w kolejnych. W książce znajduje się pięć krótkich opowiadań, osadzonych w świecie opartym na Starożytnym Rzymie. Dość ciekawie czytało się o walkach gladiatorów, gdzie wciśnięte były elfy, orki oraz inne, magiczne, bądź bajeczne stworzenia.. wyobraźnia autora nie ma chyba granic.

Poczucie humoru pana Tuchorskiego od razu przypadło mi do gustu. Delikatne, z nutką, a właściwie nuta ironii i sarkazmu sprawiało, że nie raz uśmiechnęłam się pod nosem. Historie, w moim odczuciu, w większości były przemyślane, a styl autora bardzo poprawny i spójny. Jedynie pierwsza historia, pt. Poszukiwacze mnie odrzuciła, gdyż nie bardzo wiedziałam o czym ona jest i gdy się skończyła, stwierdziłam, że jest bez sensu. Na szczęście kolejne były o niebo lepsze. 

Narracja użyta w książce, jest narracją pierwszoosobową. Nie przepadam za tego typu sposobem przedstawienia historii, ale w tym przypadku spisała się na medal. Nie wiem dlaczego, aż tak bardzo mi się podobała, ale obstawiam, że z powodu tego, iż głównym bohaterem był mężczyzna i nie było tutaj miauczenia o rozterkach miłosnych. Sam Klavres jest nieźle scharakteryzowany, zabrało mi jednak takiego przedstawienia pobocznych postaci, które przewijają się w większości opowiadań.

Muszę przyznać, ze dostałam o wiele więcej, niż oczekiwałam. Czas spędzony nad książką uważam za dobrze spożytkowany i na pewno sięgnę po drugą część opowiadań. Chciałabym, aby pan Tuchorski napisał jakąś powieść, najlepiej z Klavresem w roli głównej. Myślę, że bardzo dobrze bym się nad nią bawiła.

wtorek, 6 stycznia 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Komnata Tajemnic

Seria: Harry Potter, tom II
Tytuł: Harry Potter i Komnata Tajemnic
Autor: J. K. Rowling
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2000
Przekład: Andrzej Polkowski
Strony: 368

Harry Potter i Komnata Tajemnic to druga część odsłony przygód o małym czarodzieju. W tej odsłonie trójka przyjaciół, jak i cała reszta wraca do Hogwartu. Rok szkolny nie może być jednak spokojny. Znów dzieją się dziwne rzeczy, zbyt osobliwe nawet na szkołę czarodziejów. Powiadają, że Komnata Tajemnic, którą może otworzyć jedynie dziedzic Slytherina, znów stoi otworem. Po zamku wędruje dziwna kreatura, która zamienia w kamień. Hermiona, Harry oraz Ron postanawiają rozwiązać tą zagadkę, a przy okazji Potter musi oczyścić swe imię, gdyż podejrzenia padają na niego...

Drugi tom przygód Harrego i reszty towarzyszy niedoli przeczytałam jednym tchem. Nadal urzeka mnie ten magiczny świat, w którym chciałabym się całkowicie zanurzyć, nadal zachwycam się bohaterami, którzy są świetnie wykreowani. Musze jednak przyznać, że część ta ma o wiele więcej wad, niż pierwsza. Czy to oznacza, że jest gorsza? Nie, wydaje mi się, że nie.

Historia przedstawiona w tej części jest równie tajemnicza i równie ciekawa, jak w poprzedniej. Znów mamy taki sam schemat. Autorka pomału wprowadza nas w drugi rok nauki w Hogwarcie, po czym delikatnie i ostrożnie dawkuje główny wątek, by na sam koniec wybuchnął z całą swą mocą i nas odurzył. Muszę przyznać, że jestem zadowolona, iż niewiele z filmu pamiętałam. Dlatego też uzyskałam to, co powinnam, czyli dreszczyk emocji.

Ostatnio nie wspomniałam o postaci Draco Malfoya. Przyznam się szczerze, że ten mały, czarny charakter robi na mnie wrażenie. Jest przemądrzałym smarkaczem, który uważa się za kogoś lepszego. Powinnam go nienawidzić, a tymczasem jest wręcz odwrotnie. W prawdziwym życiu na pewno chciałabym utrzeć mu nosa, jednak w książce bawi mnie co niemiara.

Historia jest spójna i logiczna. Jedno wynika z drugiego i, tak jak i wcześniej, każdy szczegół w tej powieści ma znaczenie. Wspomniałam wcześniej, że ta książka ma więcej wad, niż jej poprzedniczka. Może kilka wymienię. Po pierwsze latający samochód, któremu skończyło się paliwo. Później ni stąd, ni zowąd sobie jedzie... Poza tym sama końcówka. Ja wiem, wiem, ze jest to książka dla najmłodszych, ale to nie oznacza, że wszystko musi być takie proste i piękne, że wszystko się tak Harremu udaje. Może się czepiam, ale już tak mam.

Minusy te, chociaż rażące, są minimalne w porównaniu z zaletami tej książki. Polecam przeczytać pierwszą i tą część powieści, obiecuję, że nie powinniście się nudzić. Nie mogę jednak odpowiadać za wszystkich, gdyż jak wiadomo, każdy ma inny gust. Historia ta jest jednak na tyle uniwersalna, że większość zapewne znajdzie tutaj coś dla siebie. A tymczasem ja sama będę kontynuować swoją przygodę z Harrym.

sobota, 3 stycznia 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Seria: Harry Potter, tom I
Tytuł: Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Autor: J. K. Rowling
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2000
Przekład: Andrzej Polkowski
Strony: 324

Kto nie zna przygód chłopca, sieroty, z blizną na czole, który już jako niemowlę był sławniejszy, niż niejeden z gwiazdorów? Sądzę, że można by policzyć takie osoby na palcach jednej ręki. Sama jeszcze niedawno należałam do tych, którzy Harrego kojarzą tylko z filmu. I nie mogę uwierzyć w to, ile przez te lata traciłam!

Harry, jak już wspomniałam, to sierota. Został podrzucony do swej Mugolskiej rodziny, która, delikatnie mówiąc, nie bardzo cieszy się z takiej "niespodzianki". Koło chłopca zawsze dzieją się dziwne rzeczy, a to odrastają mu włosy, kiedy od razu się je obetnie, a to nagle potrafi wskoczyć na dach, albo w ZOO znika szybą. W dniu swych jedenastych urodzin wszystko się wyjaśnia - Harry jest czarodziejem. Trafia więc do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, Hogwartu, by tam kształcić swe umiejętności. Ale i w szkole wydarzenia są niepokojące.

Zacznę od tego, że do Harrego Pottera zbierałam się dość długo. Nie mogłam jakoś podejść do tych książek, nie wiedziałam, z której strony je ugryźć, aż w końcu nadszedł Nowy Rok. Tak, to jest moje postanowienie, chyba jedyne, jakie zrobiłam, czyli nadrobić cały cykl. Kiedy otworzyłam pierwszą stronę tej części... wiedziałam już, że odpłynęłam, ale kiedy zagłębiałam się w całą tą historię, po prostu utonęłam.

Harry Potter jest skierowany głównie do młodszych czytelników, nie oznacza to jednak, że starsi nie będą się przy nim przednie bawić. Wręcz przeciwnie. Co mi się podobało? To, że oprócz głównego wątku, mamy mnóstwo pobocznych, które właściwie wysuwają się na pierwszy plan. Poznajemy codzienne życie dzieci w Hogwarcie, opisy lekcji, treningów quidditcha, to jak wszyscy spędzali wolny czas. Wątek główny z kolei posuwa się dość powolnie, jest tylko delikatnie napomknięty, aby wzbudzić co raz to większe napięcie i na końcu wybucha z całą siłą, sprawiając, że po moich plecach przebiegły dreszcze. Mało tego, każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jest ważny!

Muszę również przyznać, że na tak niewielkiej objętości, pani Rowling potrafiła wykreować bardzo charakterystyczne postaci. Harry, który jest chłopcem tak zwykłym, że aż niezwykłym. Jest dzieckiem, ale za to jakim! Dociekliwym, zdeterminowanym i przede wszystkim stawiającym innych ponad siebie. Hermiona naprawdę jest przemądrzała, a Ron to ciapa, której ustępuje tylko Neville. Nie zapominajmy oczywiście o jednej z najciekawszych postaci tej serii, czyli Hagridzie. Olbrzym, który jest bardziej dzieckiem, niż dorosłym, od samego początku wzbudził moją sympatię.

Co do głównego wątku... nie wiem, czy powinnam go komentować. Jestem z tych osób, które najpierw obejrzały film. Nie pamiętałam z niego zbyt wiele, jednak końcówka była tak zaskakująca, więc niestety ją zapamiętałam. Myślę, że gdybym najpierw przeczytała książkę, osiągnęłabym ten efekt WOW, a dreszcze na moich plecach byłyby znacznie większe.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o minusach, bo w końcu nie ma takich rzeczy, które są bez wad. Troszkę ubawiło mnie, że trójka jedenastolatków jest sprytniejsza od dorosłych... ale w końcu to książka dla najmłodszych, więc chyba tak powinno być i nie powinnam się czepiać. Niestety, już tak po prostu mam.

Podsumowując, Harry Potter to lektura dla każdego i w każdym wieku. Myślę, że warto poznać tą historię, gdyż jest wyjątkowa. Film, w którym Harry jest drewniany i ma wiecznie zdziwioną minę nie umywa się do książki, gdzie ten sam młodzieniec jest o wiele bardziej... żywy. Czuję straszny niedosyt, dlatego zaraz sięgam po następną część, aby nic mi nie umknęło. Poza tym... to takie smutne, że nigdy nie dostałam listu do Hogwartu...

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...