Seria: Kroniki czarnoksiężnika, tom I
Tytuł: Przywoływacz Dusz
Autor: Gail Z. Martin
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika, 2011
Pierwsze wydanie: 2007
Przekład: Marta Koniarek
Strony: 571
Wygodne życie Martrisa Drayke'a, drugiego syna króla Bricena z
Margolanu, legło w gruzach, gdy jego starszy, przyrodni brat Jared wraz z
mrocznym magiem Arontalą zabijają króla by przejąć tron. Tris ucieka z trójką przyjaciół: Soteriusem, kapitanem gwardii,
Carroway'em nadwornym mistrzem bardów oraz Harrtuckiem, królewskim
gwardzistą. W świecie, w którym duchy ukazują się otwarcie i wpływają na
sprawy żywych ludzi, Tris skrywa głęboko tajemnicę. Podejrzewa, iż może
być spadkobiercą magicznej mocy swojej babki, która była potężną
czarodziejką. Taka magia uczyniłaby z Trisa Przywoływacza Dusz,
obdarzonego rzadkim magicznym darem pozwalającym na pośredniczenie
pomiędzy żywymi a umarłymi.
opis z okładki
Kiedy sięgam po jakąś książkę, mam nadzieję na dobrą zabawę, przyjemną intrygę i ciekawie skonstruowane postacie. Nie boję się schematów, gdyż niejednokrotnie przekonałam się, że nawet na ich podstawie można stworzyć bardzo dobrą powieść, od której nie można się oderwać. Po przeczytaniu Przywoływacza Dusz dochodzę do wniosku, że stałam się mentalną masochistką, ponieważ kiedyś po prostu książka wylądowałaby z głośnym hukiem w kącie. Ja jednak uparcie dążyłam do jej końca, z nadzieją na lekką zmianę, na jakiś element zaskoczenia, na coś, co sprawi, że powiem, iż na samym początku się myliłam. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło i ze smutkiem muszę stwierdzić, że powinnam się była trzymać od niej z daleka.
Autorka miała bardzo ciekawy pomysł na powieść, ale jak to w życiu bywa, to niekoniecznie wystarcza, aby stworzyć coś dobrego. Świat, w którym żyje główny bohater, Matris Drayke jest interesujący. Spotykamy się tu z różnego rodzaju magią, np. magią ziemi, ognia, uzdrowicielską oraz tą, którą włada główny bohater. Jest on Przywoływaczem Dusz, czyli kimś, kto potrafi porozumieć się z duchami. Akcja książki pędzi na złamanie karku, co także jest plusem. Ponadto podobało mi się to, w jaki Martin wykreowała boginię, która wyznawano w Siedmiu Królestwach, mieszkańcy bowiem czcili jej osiem aspektów. Na tym niestety muszę zakończyć swoje zachwyty.
Wad tej powieści jest wiele. Zacznijmy od postaci. Są płytkie, miałkie, schematyczne... czyli jednym słowem, beznadziejne. Główny bohater, który nie jest już smarkaczem, bo myślę, że dwudziestoletni młodzian jest już jednak mężczyzną, który powinien mieć chociażby krztynę charakteru, okazuje się być tchórzliwym chłopczyną, który miauczy nad sobą i swoją dolą, jak nieopierzony młokos. Nawet w typowych młodzieżówkach młodzi mężczyźni są twardsi od Trisa. Ja rozumiem, że był to panicz, chowany na dworze królewskim, jednak autorka mogła zrobić z niego coś więcej, niż trzęsącą się galaretę. Mamy tutaj barda, który jest typowym bardem, dwóch gwardzistów, którzy są sztampowi do bólu, uzdrowicielkę, tak samo schematyczną, jak wszystkie inne uzdrowicielki z gier RPG, a także wojowniczą księżniczkę, która była bardziej męska od Matrisa. Jedynym bohaterem, którego polubiłam był najemnik Vahanian, mimo tego, że nawet on nie odbiegał od typowych charakterystyk postaci.
Fabuła była przewidywalna. Będąc już w jednej trzeciej książki doskonale wiedziałam, co wydarzy się dalej. Czytałam jednak nadal, wierząc w to, że być może jednak się mylę, że autorka jednak postanowi mnie czymś zaskoczyć. Jak się jednak możecie domyślić, zawiodłam się. Język autorki jest prosty, ale prosty w taki sposób, że oczy aż bolą od czytania tej powieści. Miałam wrażenie, że Martin chciała stworzyć coś, co będzie książką dla dojrzałego czytelnika, jednak jej opisy i dialogi sprawiły, że jest to przerysowana powieść dla młodzieży. Powtórzeń jednego wyrazu na stronę jest tak dużo, że to tylko utrudniało mi czytanie i sprawiało, ze książka ta była dla mnie drogą przez mękę. Ponadto doprowadzało mnie do szału to, jak podstawiała swoim bohaterom wszystko pod nos. Po raz kolejny powtórzę: książka wyglądała dla mnie, jak zbieranina najbardziej infantylnych sesji RPG, w których Mistrz Gry bardzo chciał, aby wszystko szło gładko, łatwo i przyjemnie.
Podsumowując, autorka kompletnie nie podołała wyzwaniu, jakim było napisanie takiego opasłego tomiska i przez to nie mogę polecić tej powieści. Ja sama nie rozumiem siebie, dlaczego nie odłożyłam jej po stu stronach. Może to przez tą piękną okładkę, która aż krzyczała do mnie z całą mocą, może przez obietnicę ciekawej zabawy, która tak ładnie zachęcała mnie z okładki, albo kwestia tego, że chciałam najpierw przebrnąć przez tą część, by później sięgnąć po Krwawego Króla. W każdym razie odradzam czytanie tej powieści, ale wiadomo - każdemu podoba się coś innego, więc może Was akurat zachwyci.