piątek, 27 lutego 2015

Gail Z. Martin - Przywoływacz Dusz

Seria: Kroniki czarnoksiężnika, tom I
Tytuł: Przywoływacz Dusz
Autor: Gail Z. Martin
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika, 2011
Pierwsze wydanie: 2007
Przekład: Marta Koniarek
Strony: 571

Wygodne życie Martrisa Drayke'a, drugiego syna króla Bricena z Margolanu, legło w gruzach, gdy jego starszy, przyrodni brat Jared wraz z mrocznym magiem Arontalą zabijają króla by przejąć tron. Tris ucieka z trójką przyjaciół: Soteriusem, kapitanem gwardii, Carroway'em nadwornym mistrzem bardów oraz Harrtuckiem, królewskim gwardzistą. W świecie, w którym duchy ukazują się otwarcie i wpływają na sprawy żywych ludzi, Tris skrywa głęboko tajemnicę. Podejrzewa, iż może być spadkobiercą magicznej mocy swojej babki, która była potężną czarodziejką. Taka magia uczyniłaby z Trisa Przywoływacza Dusz, obdarzonego rzadkim magicznym darem pozwalającym na pośredniczenie pomiędzy żywymi a umarłymi.
opis z okładki

Kiedy sięgam po jakąś książkę, mam nadzieję na dobrą zabawę, przyjemną intrygę i ciekawie skonstruowane postacie. Nie boję się schematów, gdyż niejednokrotnie przekonałam się, że nawet na ich podstawie można stworzyć bardzo dobrą powieść, od której nie można się oderwać. Po przeczytaniu Przywoływacza Dusz dochodzę do wniosku, że stałam się mentalną masochistką, ponieważ kiedyś po prostu książka wylądowałaby z głośnym hukiem w kącie. Ja jednak uparcie dążyłam do jej końca, z nadzieją na lekką zmianę, na jakiś element zaskoczenia, na coś, co sprawi, że powiem, iż na samym początku się myliłam. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło i ze smutkiem muszę stwierdzić, że powinnam się była trzymać od niej z daleka.

Autorka miała bardzo ciekawy pomysł na powieść, ale jak to w życiu bywa, to niekoniecznie wystarcza, aby stworzyć coś dobrego. Świat, w którym żyje główny bohater, Matris Drayke jest interesujący. Spotykamy się tu z różnego rodzaju magią, np. magią ziemi, ognia, uzdrowicielską oraz tą, którą włada główny bohater. Jest on Przywoływaczem Dusz, czyli kimś, kto potrafi porozumieć się z duchami. Akcja książki pędzi na złamanie karku, co także jest plusem. Ponadto podobało mi się to, w jaki Martin wykreowała boginię, która wyznawano w Siedmiu Królestwach, mieszkańcy bowiem czcili jej osiem aspektów. Na tym niestety muszę zakończyć swoje zachwyty. 

Wad tej powieści jest wiele. Zacznijmy od postaci. Są płytkie, miałkie, schematyczne... czyli jednym słowem, beznadziejne. Główny bohater, który nie jest już smarkaczem, bo myślę, że dwudziestoletni młodzian jest już jednak mężczyzną, który powinien mieć chociażby krztynę charakteru, okazuje się być tchórzliwym chłopczyną, który miauczy nad sobą i swoją dolą, jak nieopierzony młokos. Nawet w typowych młodzieżówkach młodzi mężczyźni są twardsi od Trisa. Ja rozumiem, że był to panicz, chowany na dworze królewskim, jednak autorka mogła zrobić z niego coś więcej, niż trzęsącą się galaretę. Mamy tutaj barda, który jest typowym bardem, dwóch gwardzistów, którzy są sztampowi do bólu, uzdrowicielkę, tak samo schematyczną, jak wszystkie inne uzdrowicielki z gier RPG, a także wojowniczą księżniczkę, która była bardziej męska od Matrisa. Jedynym bohaterem, którego polubiłam był najemnik Vahanian, mimo tego, że nawet on nie odbiegał od typowych charakterystyk postaci.

Fabuła była przewidywalna. Będąc już w jednej trzeciej książki doskonale wiedziałam, co wydarzy się dalej. Czytałam jednak nadal, wierząc w to, że być może jednak się mylę, że autorka jednak postanowi mnie czymś zaskoczyć. Jak się jednak możecie domyślić, zawiodłam się. Język autorki jest prosty, ale prosty w taki sposób, że oczy aż bolą od czytania tej powieści. Miałam wrażenie, że Martin chciała stworzyć coś, co będzie książką dla dojrzałego czytelnika, jednak jej opisy i dialogi sprawiły, że jest to przerysowana powieść dla młodzieży. Powtórzeń jednego wyrazu na stronę jest tak dużo, że to tylko utrudniało mi czytanie i sprawiało, ze książka ta była dla mnie drogą przez mękę. Ponadto doprowadzało mnie do szału to, jak podstawiała swoim bohaterom wszystko pod nos. Po raz kolejny powtórzę: książka wyglądała dla mnie, jak zbieranina najbardziej infantylnych sesji RPG, w których Mistrz Gry bardzo chciał, aby wszystko szło gładko, łatwo i przyjemnie.

Podsumowując, autorka kompletnie nie podołała wyzwaniu, jakim było napisanie takiego opasłego tomiska i przez to nie mogę polecić tej powieści. Ja sama nie rozumiem siebie, dlaczego nie odłożyłam jej po stu stronach. Może to przez tą piękną okładkę, która aż krzyczała do mnie z całą mocą, może przez obietnicę ciekawej zabawy, która tak ładnie zachęcała mnie z okładki, albo kwestia tego, że chciałam najpierw przebrnąć przez tą część, by później sięgnąć po Krwawego Króla. W każdym razie odradzam czytanie tej powieści, ale wiadomo - każdemu podoba się coś innego, więc może Was akurat zachwyci.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Steven Brust - Jhereg

Seria: Vlad Taltos, tom I
Tytuł: Jhereg
Autor: Steven Brust
Wydawnictwo: Rebis, 2002
Pierwsze wydanie: 1983
Przekład: Jarosław Kotarski
Strony: 277

Akcja cyklu Stevena Brusta dzieje się w Adrilance, stolicy planety Dragaera zamieszkanej przez elfi i ludzi, którzy stanowią tu mniejszość rasową. Głownym bohaterem jest baronet Vlad Taltos - należący do drageariańskiej mafii uczciwy zawodowy zabójca i czarnoksiężnik.
Vlad, który wszedł właśnie w posiadanie jherega Loiosha - inteligentnego latającego gada potrafiącego telepatycznie porozumiewać się z właścicielem - dokłada wszelkich starań, by zrealizować trudny kontrakt i nie dopuścić do kolejnej wojny między dwoma domami mafijnymi. 
opis z okładki

Nie wiem co mam napisać po przeczytaniu tej powieści. A raczej po przemęczeniu jej, ziewaniu i wkurzaniu się. Może zacznę od początku. To, że lubię fantasy, wie każdy, kto czytuje mojego bloga. Gustuję głównie w tym gatunku, dlatego też każdą taką książkę biorę w ciemno. Nie jest jednak tak, że nie ważne jak kiepska ona jest, to ja popadam w same zachwyty. Wręcz przeciwnie, to właśnie od fantastyki wymagam więcej, kiedy więc dostaję coś takiego, jak Jhereg, to jestem okropnie zawiedziona, rozczarowana i, najzwyczajniej w świecie, zła.

Zacznę od plusów, gdyż tych jest zdecydowanie mniej. Na pierwszy ogień idzie piękna okładka, która właśnie sprawiła, iż zdarzyło mi się sięgnąć po tą książkę. Po drugie tytuł, przykuwający uwagę i obiecujący nie wiadomo jaką przygodę. Po trzecie, dość interesujący, ciekawy świat, w którym to ludzie są szykanowani i prześladowani. Po czwarte pomysł z posiadaniem własnego zwierzaka, który był jedyną ciekawą "postacią" w tym grafomańskim dziele. Na tym właściwie kończą się zalety tej powieści, co niezwykle mnie smuci, ale niestety, takie są fakty.

Wad powieści jest tyle, że nie potrafię się zdecydować, które wymienić najpierw. Może zacznę od głównego bohatera. W książce mamy narracje pierwszoosobową, czyli musimy mierzyć się z przemyśleniami Vlada na temat tego, jak to on się ze wszystkimi przy pierwszym spotkaniu prawie nie pozabijał. Kiedy po raz kolejny czytałam to powtórzone zdanie, dostawałam drgawek! Jego samozachwyt własną osobą autor próbował studzić poprzez stwierdzenia, że jednak nie we wszystkim jest taki świetny. To tylko i wyłącznie sprawiało, że Vlad Taltos był postacią miałką, bez charakteru, nie dającą się w ogóle poznać, nie budzącym we mnie żadnych emocji. 

Dialogi były infantylne, z resztą jak wszystkie przemyślenia głównego bohatera. Cała książka jest napisana tak prostym językiem, że to aż kłuło w oczy. Podczas lektury zastanawiałam się, jakie wydawnictwo zechciało to coś w ogóle wydać! Moja grafomania jest znacznie lepsza od tego, co zaserwował nam Steven Brust, a to znaczy tylko i wyłącznie to, że jest naprawdę kiepsko. Ponadto autor postanowił trzymać się z daleka od wszelkich opisów, co także nie należy do zalet tej powieści. Gdzieś tam mamy wciśnięta historię całej planety, która była nawet ciekawa, ale cóż, jestem kilka dni po lekturze, a nie pamiętam z niej kompletnie nic. To chyba o czymś świadczy, prawda? Postaci poboczne, bo takie się nawet pojawiły, nie zapadły mi w pamięć. Były płaskie, bez charakteru, wspomniane chyba tylko po to, aby Vlad nie został posądzony o zbytni egocentryzm. Intryga? Mogła być nawet ciekawa, ale... po raz kolejny jest mi wstyd, gdyż gdyby nie opis z tyłu okładki, nie wiedziałabym o co w ogóle chodzi w tej książce. Gdzieś tam autor wepchnął jeszcze wątek reinkarnacji, nie wiem zupełnie po co, bo tylko jeszcze bardziej wybił moje myśli na orbitę okołoziemską. Akcji za wiele też nie było, książka składała się głównie z samych dialogów. W połowie książki się nawet ona pojawiła, jednak byłam już tak zniechęcona, że nie potrafiłam jej docenić.

Nienawidzę mieszać książek z błotem. Zawsze wtedy mam lekkie poczucie winy, że być może ja czegoś nie dostrzegłam, że może jednak wcale nie jest taka zła, jak mi się wydaje, jednak naprawdę nie mogę Wam polecić tej powieści. Jest niewielkiej objętości, ale czyta się ją po prostu źle. Chociaż nie, źle to jest mało powiedziane, czyta się ją tragicznie! Jestem starym wyjadaczem powieści fantasy i, tak jak już wspomniałam, wiem czego od niej oczekuję. Ta może się spodoba komuś, kto jest młody i dopiero zaczyna swoją przygodę z tym gatunkiem, jednak nie zamierzam jej nikomu polecać. Odradzam czytanie tego "dzieła".

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
Czytam literaturę sprzed XXI wieku w 2015 roku

czwartek, 19 lutego 2015

Drew Magary - Nieśmiertelność zabije nas wszystkich

Tytuł: Nieśmiertelność zabije nas wszystkich
Autor: Drew Magary
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2012
Przekład: Grzegorz Komerski
Strony: 463

Na pewno wiele osób chciałoby oszukać śmierć. Zatrzymać się na etapie dwudziestu pięciu lat, mieć wiecznie gładką cerę, zawsze piękne dłonie i szyję bez śladu zmarszczek. A co, gdyby stało się to możliwe? Co gdyby wymyślono lekarstwo na śmierć, na starzenie się? W 2019 roku dochodzi to do skutku. Lekarstwo zatrzymuje każdego w wieku, w którym je przyjął. Należy jednak pamiętać o tym, że nadal można umrzeć na raka, zginąć w wypadku, bądź zwyczajnie z choroby. To oczywiste, że każdy widzi zalety wiecznego życia, ale co z wadami?

Książka ta podzielona jest na cztery części, w której każda dzieje się w innym okresie życia głównego bohatera. John Farrel, przyjął lekarstwo w wieku dwudziestu dziewięciu lat. W każdej z nich obserwujemy, jak zmienia się jego światopogląd oraz podejście do lekarstwa, ale też nie tylko jego. Widzimy, jak świat się zmienia, jacy stają się ludzie, a co gorsza, rząd. Ataki terrorystyczne, podejście władzy do tematu nieśmiertelności, które nie różni się za wiele od tego, co wyprawiają zamachowcy, to wszystko jest na porządku dziennym.

Powieść nazwałabym bardzo dobrą, powiedziałabym wręcz, że świetną, gdyby nie pewien szczegół, o którym wspomnę za moment. Tematyka nieśmiertelności jest poruszana bardzo często w powieściach science-fiction, ale szczerze? Nie znalazłam jeszcze autora, który opisałby przy tym wszystkie problemy, które mogłyby wyniknąć z faktu, że ludzie na zawsze pozostają młodzi. Zwróćmy uwagę na to, że w pewnym momencie dojdzie do przeludnienia planety. Co z małżeństwami? Kiedy ludzkość stałaby się nieśmiertelna, czy naprawdę ktoś chciałby wypowiedzieć słowa "i nie opuszczę cię aż do śmierci"? Żywność i woda? Przecież te zasoby nie są wieczne. Gdy na świecie żyje tyle ludzi, w końcu może zacząć ich brakować.

Technicznie nie mam autorowi nic do zarzucenia. Pisze w prosty, bardzo przystępny sposób, a jego książkę czyta się w zastraszająco szybkim tempie. Magary sprawnie posługuje się naukowym językiem, nie zanudzając przy tym czytelnika i nie wchodzi w szczegóły na tyle, by ktoś nieobeznany z tematem poczuł się skołowany, bądź zniechęcony. Dodatkowo pojawia się mnóstwo artykułów z internetu, gazet, wywiadów, co tylko sprawia, że możemy poczuć się tak, jakbyśmy rzeczywiście żyli w świecie, gdzie wymyślono ów lekarstwo. Niestety nie wszystko jest takie kolorowe. Bardzo żałuję, że mam coś do zarzucenia tej książce, gdyż autor urzekł mnie swoim podejściem do tematu. Ostatnia część miała sobie potencjał. Taki wielki potencjał, że czekałam na nią z zapartym tchem. Niestety, Magary mnie rozczarował, gdyż była po prostu nudna i naciągana. Samą końcówkę czytałam już tak, że omijałam co drugie zdanie, bo naprawdę nic ona nie wnosiło do lektury i nie musiałam się aż tak nad nią skupiać. Była zdecydowanie zbyt przegadana. Nie będę wchodzić w szczegóły, przeczytajcie i sami się przekonajcie, dlaczego tak bardzo mnie rozzłościła czwarta część.

Na końcu chciałam zaznaczyć jedną rzecz. Mimo iż jest to lektura science-fiction, to po przeczytaniu jej mam pełno pytań w głowie. Tak jak już wspomniałam wcześniej, autor poruszył takie tematy, nad którymi się nie zastanawiałam. W końcu wielu ludzi marzy o wiecznym życiu (ja jednak nie należę do tego typu osób), więc myślę, że warto by przemyśleć pewne kwestie. Czy wydarzenia przedstawione przez Drew Magary'ego mogą mieć miejsce? Mam nadzieję, że nie, jednak nauka pędzi do przodu i nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.

niedziela, 15 lutego 2015

Federico Moccia - Trzy metry nad niebem

Tytuł: Trzy metry nad niebem
Autor: Federico Moccia
Wydawnictwo: MUZA SA, 2005
Przekład: Krystyna i Eugeniusz Kabatcowie
Strony: 422

Babi to dziewczyna z dobrego domu, grzeczna, spokojna, jedna z lepszych uczennic w szkole. Step to chuligan, bandzior, hulaka. Los sprawia, że ich drogi się krzyżują, a uczucie, które ich zaczyna łączyć jest żarliwe i gorące. Pod wpływem siebie, tych dwoje się zmienia, ona dojrzewa, on zastanawia się nad swoim życiem. Bo to prawda znana nie od dziś, że grzeczne dziewczynki lubią niegrzecznych chłopców...

Tego typu książki nie często spotykają się z moją aprobatą. Nie lubię banalności, nie lubię przesadnego romantyzmu, który najczęściej jest po prostu sztuczny. O tak, mam na myśli Love, Rosie, która, jak większość wie, nie wpasowała się w moje gusta. Jak to się więc stało, że sięgnęłam po Trzy metry nad niebem? Już wyjaśniam. pewnego wieczora leżałam w łóżku, ze znudzeniem przeskakiwałam kanały, gdy nagle mignął mi uśmiech niezwykle przystojnego aktora, którym, jak się okazało, był Mario Casas. Postanowiłam się na chwilę zatrzymać. Po dwudziestu minutach wyłączyłam. Dlaczego? Bo okazało się, że jest to film Tylko ciebie chcę, na podstawie książki pana Mocci, czyli kontynuacji Trzy metry nad niebem. Obejrzałabym go może i do końca, gdyby nie to, że pojawiło się mnóstwo wątków, których nie rozumiałam. Tak więc, stwierdziłam, że przeczytam tą powieść.

Nie wiem, co mam myśleć o tej książce. Myślałam, że to będzie kolejny, banalny romans opowiadający o miłości  dojrzewającej młodzieży. Okazało się, że jest to jednak opowieść trudna, a autor porusza w niej poważne wątki, które dotykają chyba większości nastolatków. Bunt, problemy w szkole, problemy w życiu osobistym, burze hormonów, brak jakiejkolwiek ogłady. Ukazuje to w sposób dość przyziemny, myślę, że po to, aby czytająca je osoba mogła wczuć się w skórę bohaterów powieści. Jest to na pewno duży plus, jednak ja do końca nie potrafiłam postawić się w sytuacji tych dwojga.

Na bohaterów postanowiłam poświęcić osobny akapit. Step, to chłopak, który nie uznaje żadnych zasad. Jest buntowniczy, arogancki i agresywny. Bierze udział w nielegalnych wyścigach, a do tego nie ma żadnej pokory. Jego ego i pewność siebie doprowadzały mnie do szału. Jednym słowem - koszmar każdego rodzica dorastających córek. Na początku mnie wkurzał, drażnił, miałam ochotę zamknąć go w kajdany, aby nie zbliżał się już do żadnej, porządnej dziewczyny. Chciałam odizolować go od jego patologicznych przyjaciół, potrząsnąć nim. Uważałam jego zachowanie za głupi kaprys, jeszcze głupszego gówniarza. Autor jednak zadbał o to, by dobrze umotywować jego postępowanie. Potrafiłam je po części zrozumieć, co nie oznacza oczywiście, że je pochwalałam. Babi, to już jest gorsza sprawa. Jest to dziewczynka z dobrego domu i dobra uczennica. Jeśli myślicie, że jest łagodną pannicą, to się mylicie. Tak na prawdę też jest arogancka, czasami nieprzyjemna. Odebrałam ją jako osobę zarozumiałą, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy. Nie to jednak mnie raziło w oczy, a jej niekonsekwencja w  zachowaniu. Mówi jedno, robi drugie. Co było piękne? To, jak pan Moccia idealnie oddał zmianę ów bohaterów. Nie była ona nagła, ale subtelna i ledwie zauważalna, tak, że dopiero na końcu książki mogliśmy dostrzec przepaść, jaka ich dzieliła od początku powieści. Widać było, jak zarówno Step jak i Babi dojrzewają i spoglądają na świat w zupełnie inny sposób.

Technicznie pan Moccia, moim zdaniem, się nie spisał. Książka pisana jest w czasie teraźniejszym, do czego zdołałam się przyzwyczaić, najgorszy był jednak chaotyczny sposób tej narracji. Gubiłam się w tym wszystkim, dodatkowo nie wiedziałam, o kim jest teraz mowa, albo kto się właśnie w tym momencie wypowiada. Przez to myślałam, że rzucę książkę w kąt po 50 stronach, jednak udało mi się to przetrwać. Przeszkadzały mi ponadto krótkie, urywane zdania, w które od czasu do czasu zostały wciskane przemyślenia postaci. Czasami musiałam się zatrzymać i przeczytać fragment jeszcze raz, aby zrozumieć o co chodzi. Ponadto w książce znalazło się mnóstwo wątków pobocznych, które wydaje mi się, nie miały do końca sensu, a także mnóstwo postaci drugoplanowych, których nie zapamiętałam nawet imion. Jedynymi takimi osobami, które utkwiły mi w pamięci była Pallina, przyjaciółka Babi i Pollo, przyjaciel Stepa.

Podsumowując, Trzy metry nad niebem nie jest powieścią złą, rzekłabym nawet, iż jest nawet niezła. Nie zrobiła na mnie jednak takiego wrażenia, jakiego zapewne oczekiwałby autor, jednak zrzucam to na karby tego, że już dawno wyrosłam z opowiastek tego typu. Jest oczywiście jedno ale. Dotyczy ono samej końcówki, która nie była dla mnie przewidywalna, a wycisnęła z moich oczu chyba hektolitry łez. Przez zamglony obraz czytałam ostatnie zdania, z mocno bijącym sercem. Teraz mam w planach sięgnąć po kontynuacje i przekonać się, jak potoczy się dalsze życie bohaterów. Ani nie polecam, ani nie odradzam tej powieści. Wszystko już zależy od Waszej wrażliwości i nastawienia do takich historii.

czwartek, 12 lutego 2015

J. K. Rowling - Harry Potter i Czara Ognia

Seria: Harry Potter, Tom IV
Tytuł: Harry Potter i Czara Ognia
Autor: J. K. Rowling
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2001
Przekład: Andrzej Polkowski
Strony: 768

Kolejny rok nauki w Hogwarcie. Kolejny rok spędzony z przyjaciółmi. Ten rok jednak nie jest zwyczajny. o ile zwyczajnym można nazwać naukę w szkołę czarodziejów. Jednakże wydarzenia, w które obfituje, daleko odbiegają od czegoś normalnego, nawet jak na naukę zaklęć, uroków oraz transmutacji. Jeszcze pod koniec wakacji, na Mistrzostwach Świata w Quiditchu wydarzenia przyjmują nieco osobliwy tor. Jeszcze gorzej jest, gdy w Hogwarcie ogłoszony zostaje Turniej Trójmagiczny, rywalizacja  między uczniami różnych szkół. Wybranych ma zostać trzech uczniów, jednak dziwnym trafem Czara wyrzuca cztery nazwiska... Harry stoi w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa, jak sobie z tym poradzi?

Harry Potter i Czara Ognia to opasłe tomisko, nie wiem więc, jakim cudem udało mi się przeczytać tą książkę w trzy dni. Być może jest to zasługa niesamowitego klimatu, w którym utrzymana jest ta powieść, a może ze względu na niezwykła i niebanalną fabułę, ewentualnie przez cudowny Turniej Trójmagiczny, zarówno niebezpieczny, jak i pasjonujący. Możliwe także, że ze względu na wszystkie te rzeczy. Nie jest to istotne. Najważniejsze jest to, że czwarta część przygód dorastającego czarodzieja wbiła mnie w fotel, tak samo jak każda poprzednia. 

Harry, Ron i Hermiona mają już czternaście lat. Przez okres nauki w Hogwarcie  zdążyli się zarówno zmienić, jak i nie. Nadal posiadają swoje charaktery nadane przez Rowling w pierwszej części, jednak równocześnie wciąż dojrzewają i kształtują się niczym plastyczna masa. Harry co raz bardziej mi imponuje. Podczas, gdy w filmie był dla mnie totalnym nieukiem, który bez swojej przyjaciółki nie byłby w stanie nic wykonać, okazuje się, że autorka zupełnie inaczej go opisała. Jest to chłopiec mądry, do tego nieustraszony. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa się nie poddaje. Nie jest także egoista, co pokazał w jednym z turniejowych zadań. Zdobył tym całkowicie moje serce.

Hermiona jest dziewczynką, która także ulega zmianom. jest zdeterminowana (walka o wolność skrzatów domowych), chętna do niesienia pomocy, ale ujęła najbardziej mnie tym, jak nabrała wiele dystansu do swojej osoby (wredne artykuły w gazecie). Ron, jak to Ron. Kocham go całym sercem za tą jego gapowatość. Tak samo kocham całą jego rodzinę, jest naprawdę cudowna. Ciesze się, że w końcu mogliśmy poznać jego najstarszych braci, którzy, jak się okazało, nie są tacy jak Percy, a raczej jak bliźniaki. Jak zwykle przewija się tutaj mnóstwo postaci pobocznych. Zaskakuje mnie to, jak autorka potrafi poświęcić każdej osobie tyle uwagi, byśmy mogli go poznać, ale z drugiej strony skupia się bohaterze głównym.

Co do samej fabuły, uważam, że jest milion razy ciekawsza, niż w poprzednich częściach. Sam Turniej Trójmagiczny był rewelacyjny. Nie była to już zabawa dla dzieci, ale naprawdę niebezpieczne zadania. Intryga, z którą mamy do czynienia jest niezwykle zawiła, ale jak zwykle rozwiązuje się dopiero pod koniec książki. Gdybym nie oglądała wcześniej filmu (moja głupota po raz tysięczny) na pewno zamknęłabym ostatnią stronę z otwarta buzią. Akcja ciągle mknie do przodu, nie można więc narzekać na nudę. Chociaż szczerze mówiąc, było kilka fragmentów, w których chciałam przewrócić strony do przodu, jednak szybko z tego rezygnowałam.

Myślę, że książki o przygodach Harrego Pottera pomału przestają być opowiastką dla dzieciaków. Pewne fragmenty były przerażające i brutalne. Robiły wrażenie nawet na mnie, a sama w końcu zaczytuję się w horrorach Mastertona, gdzie krew się leje strumieniami. Sam finał Turnieju był niezwykle smutny, Rowling więc zaspokoiła mój apetyt na skomplikowane rozwiązania oraz trudne momenty. Ponadto zadziwia mnie to, jak wszyscy Śmierciożercy obawiają się swego Pana, jednak każdy kłania mu się z uniżonością. Chyba właśnie w tym tkwi sekret czarnych charakterów.

Autorka na pewno jednak nie zaspokoiła mojego apetytu na książki o Harrym. Wręcz przeciwnie, rozbudziła go na nowo. Nie jestem w stanie zebrać wszystkich emocji, które kłębią się we mnie po lekturze Czary Ognia, a musiałam chwilę odczekać zanim napisałam tą opinię. Cóż mogę rzec? Polecam, jeszcze raz polecam tym, którzy jeszcze nie zaczęli swojej przygody z chłopcem, czarodziejem, który był sławny, zanim jeszcze nauczył się mówić. Jest to niezwykła opowieść o przyjaźni, miłości, niebezpieczeństwie, zachłanności... historia o wszystkim.

wtorek, 10 lutego 2015

Stos zimowy

Uwielbiam się chwalić swoimi książkami. Taka już ze mnie chwalipięta. Jednak bardziej raduje mnie to, kiedy potrafię wygrzebywać bardzo fajne książki niemal za bezcen. Moja półka w ostatnim czasie znów powiększyła się o kilka pozycji, mimo iż obiecywałam sobie, że koniec z kupowaniem. Niestety, uzależnienie jest silniejsze, jak już nie raz wspominałam. A więc....


1. Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead
2. Sophie Jordan, Niewidzialna
3. Spehanie Lehmann, Butik na Astor Place (e. r.)
4. Cecelia Ahern, Love, Rosie (e. r.)
5. Wiera Szkolnikowa, Namiestniczka
6.





sobota, 7 lutego 2015

Stephanie Lehmann - Butik na Astor Place [przedpremierowo]

Premiera 18.02.2015

Tytuł: Butik na Astor Place
Autor: Stephanie Lehmann
Wydawnictwo: MUZA SA, 2015
Przekład: Anna Rajca-Salata
Strony: 480

Nowy Jork. Trzydziestodziewięcioletnia Amanda Rosebloom jest właścicielką butiku z odzieżą vintage. W mieszkaniu jednej z klientek, która pragnie sprzedać dawne suknie, natrafia na skrzynię pełną strojów. Wśród nich znajduje się mufka, a w niej zaszyty dziennik. Okazuje się, że są to zapiski młodej damy, Olivii Westcott, zamieszkującej Manhattan. Pierwszy wpis pojawia się w 1907 roku, zaraz po tym, jak Olivia oraz jej ojciec przeprowadzili się do Nowego Jorku. Amanda zatapia się w lekturze, uświadamiając sobie, jaka więź łączy ją z kobietą, która żyła przed stu laty.

Na samym początku, gdy sięgnęłam po tą książkę, myślałam, że jest to zwykły romans. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliłam. Ta opowieść nie ma nic wspólnego z pospolitymi historiami miłosnymi. Jest to bowiem historia o walce o siebie, o swoją wolność i pragnienia. Pomiędzy domami towarowymi, pięknymi ubraniami i kosmetykami możemy znaleźć uniwersalny przekaz o tym, by nie rozpaczać nad przeszłością, ale iść do przodu, nie obracając się za siebie. Jest ponadto napisana lekkim, przyjemnym językiem, nie tracąc przy tym swojej wyjątkowości.

Książka napisana jest w ciekawy sposób. Poznajemy losy Amandy z jej punktu widzenia. Z drugiej strony historia przeplata się z opowieścią Olive o sobie. Na początku się w tym gubiłam, jednak gdy wpadłam w rytm, już mi to nie przeszkadzało. Powiem więcej, bardzo mi się ten pomysł spodobał. Muszę ponadto przyznać, że autorka idealnie oddała klimat tamtych czasów. Piękne kapelusze, suknie, cudowny obraz Nowego Jorku.... W trakcie czytania tej pozycji czułam się tak, jakbym była obok tej młodej damy i widziała wydarzenia jej oczami. Stephanie Lehmann zadbała o to, byśmy mogli zżyć się z obiema bohaterkami, przezywać to, co przeżywają one i wczuć się w ich sytuację.

Nie jest to zwykła, prosta opowiastka. Olive żyła "na poziomie", jednak jedna tragedia oraz krach na giełdzie sprawiły, iż upadła boleśnie na dół. Nie były to bowiem łatwe czasy dla kobiety. Płeć piękna powinna była się zadowolić tym, iż będzie potrafiła ugotować mężczyźnie obiad oraz urodzić gromadkę dzieci. Praca? O nie, to przecież nie dla panien. Nie jestem feministką, nie tak do końca, jednak podczas lektury wychodził ze mnie ten mój ukryty gniew na to, z jaką ignorancją i pogardą mężczyźni traktowali wówczas kobiety. Co gorsza, większość kobiet się na to godziło. Jednak nie Olive. Walczyła o siebie, swoje pragnienia. Na samym początku poznajemy ją jako niewinną i naiwną dziewczynę, której łatwo przychodziło ocenianie innych, ale poprzez swoje przeżycia, zmienia się.

Historia Amandy może się wydać pospolita, już nie raz przerabiana zarówno w filmach jak i literaturze. Uważam jednak, że jest bardzo życiowa. Trzydziestodziewięciolatka wplątana jest w romans z żonatym mężczyzną. Jest to relacja toksyczna, z której nie potrafi się uwolnić. Pewne wydarzenia oraz lektura dziennika Olive nie pozostają bez wpływu na kobietę. Ponadto Amanda spogląda na świat i życie z perspektywy dziewczyny ukrytej na kartkach pamiętnika, zżywa się z nią, może obserwować jej zmianę oraz powolne dojrzewanie, co pozwala i jej dojrzeć. Polecam tę lekturę wszystkim. Pod pozorem prostoty, możemy odkryć naprawdę piękną historię, która nie jest w żaden sposób naciągana.

 "Kto wymyślił zasady postępowania dla mężczyzn i kobiet? Bóg? Ta sama niesprawiedliwa reguła sprawia, że mężczyźni mogą palić w restauracji, wynajmować pokoje w hotelach, nie narażając swojej reputacji na szwank, dostawać lepiej płatne prace i cieszyć się prawem głosu! Nie sądzę, żeby Bóg miał coś wspólnego z paleniem w restauracjach, raczej stoją za tym mężczyźni. Ustanowili takie zasady, bo są dla nich korzystne"
str. 330
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Bussines&Culture

środa, 4 lutego 2015

Iga Wiśniewska - Spod flagi magii

Seria: Spod flagi magii, tom II
Tytuł: Spod flagi magii
Autor: Iga Wiśniewska
Wydawnictwo: Miasto Książek, 2015
Strony: 263
Forma wydania: e-book

Malice, egoistyczna, złośliwa, zarozumiała czarownica, wyrzucona z Akademii Magii, wiedzie całkiem przyjemne życie. Zarabia kupę forsy, jako najemniczka, ma dom, który, otoczony wielkim trawiastym murem, jest dla niej azylem i schronieniem przed wścibskimi oczami sąsiadów. Jak się okazuje, nawet taka sielanka może zostać przerwana. A wystarczyły dwa słowa: sto tysięcy. Tyle bowiem miała zarobić nasza wiedźma za zadanie, które jest nie lada wyzwaniem. W ten oto sposób wyruszyła do krainy, zwanej Elegestią, w sam środek konfliktu między smokami a magami. Musi dostarczyć pewien przedmiot przywódczyni magów, ale zanim tam dotrze, czeka ją wiele przygód.

Moim ulubionym gatunkiem literatury, jak wszyscy wiedzą, jest fantasty. Ale co jest lepsze od fantasty? Przygodowe fantasy! Spod flagi magii jest książką, którą pochłonęłam w zadziwiającym tempie, nie mogąc się od niej oderwać. Pozycja ta, jest przygodowym fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nic dziwnego, w końcu Malice nie jest typową Mary Sue literatury. Jak już zdążyliśmy się przekonać w poprzednim tomie, jest bohaterką, która potrafi zirytować, ma się ochotę ją porządnie trzasnąć. Za co? A za to, że jest taką egocentryczką i osobą, która ponad wszystko ceni sobie... uprzykrzanie życia innym, Bogu ducha winnym istotom. 

Tym razem nie mamy do czynienia z opowiadaniami, a z powieścią. Uważam, że to wyszło na plus. Nie każdy bowiem lubi krótkie, oddzielne przygody. Akcja mknie do przodu, nie ma czasu na przestoje. Ciągle coś się dzieje, poznajemy nowych bohaterów, którzy przewijają się między stronicami powieści, dodając smaczku całej historii. Jedyną postacią, która pozostaje z nami na dłużej jest Jared, młody chłopak, którego Malice uratowała z rąk oprawców. Jego osoba otoczona jest nutką tajemnicy. Z początku "chłopiec do bicia" zmienia się w pewnego siebie mężczyznę. Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że Malice ma w sobie jakieś pozytywne uczucia. Nie spodziewałabym się tego po niej. Nie było to złe, wręcz przeciwnie. Mimo to, nadal nie straciła swojego specyficznego charakterku.

Nie zabrakło tutaj humoru. Zaśmiewałam się do łez, gdy okazało się, że zupka chińska robi niezłą furorę wśród mieszkańców Elegestii. Oczywiście, nasza Malice musiała się także popisać swoją umiejętnością rzucania uroków miłosnych, które miała opanowane do perfekcji. Do tego, pani Iga umieściła tutaj mnóstwo stworzeń, takich jak topielce, elfy, krasnoludy, trolle... czyli sama śmietanka. Nie jest tajemnicą, że ja wręcz kocham historię z tymi wszystkimi mityczno-fantastycznymi istotami, czym autorka zdobyła po raz kolejny moje serce. Jeśli oczekujemy wątków romantycznych, cóż, możemy się trochę zawieść. Być może coś się zaczyna dziać, jednak nie na tyle, by zwracać na to uwagę. Możliwe, że wątek będzie kontynuowany w następnych częściach, bo wszystko wskazuje na to, że takowe się pojawią.

Oczywiście nie obyło się bez minusów. Żałuję, że pani Iga nie pokusiła się o dokładniejsze opisanie Elegestii, bo wiemy tylko, że kraina zatrzymała się na etapie średniowiecza. Nie oczekiwałam, że dowiemy się czegokolwiek o historii, bądź zwyczajach panujących w tej krainie, gdyż Malice jest zbyt wielką ignorantką, by zapoznać się z książkami na temat miejsca, w które się udaje. Niemniej jednak widać, że autorka cały czas poprawia swój warsztat pisarski, rozwija się, więc myślę, że następnym razem dowiemy się więcej. Ponadto zakończenie całej historii wbiło mnie w fotel, gdyż zupełnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Pozycję tę polecam, zwłaszcza osobom, które czytały Żyli niedługo i nieszczęśliwie. Jeśli jednak nie czytaliście pierwszego tomu, to zachęcam do nadrobienia zaległości. Obiecuję, że się nie znudzicie.

Za możliwość przeczytani książki dziękuję panu Danielowi Dudek z wydawnictwa Miasto Książek

niedziela, 1 lutego 2015

Podsumowanie stycznia


Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, kiedy powiem, że kolejny miesiąc minął szybciej, niż bym się tego spodziewała. Przed nami luty, który minie zapewne tak samo szybko. Mam mnóstwo czytelniczych planów na ten najkrótszy, miłosny miesiąc w roku. Żywię ogromną nadzieję, że się wyrobię ze wszystkim, co sobie założyłam. A tymczasem zapraszam na podsumowanie stycznia. Muszę się sama pochwalić, gdyż minął mi całkiem nieźle.


Przeczytanych książek: 9

Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Harry Potter i Komnata Tajemnicy
Rezydent Wieży
Harry Potter i więzień Azkabanu
Mroczna Noc
Zauroczenie
Love, Rosie
[delirium]
Spod flagi magii (recenzja wkrótce)

Najlepsza książka: [delirium]
Najgorsza książka: Love, Rosie, Mroczna noc 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...